W środę Głowna Komisja Sportu Żużlowego poinformowała, że z powodu konfliktu w sprawie tłumików motocyklowych polscy żużlowcy mogą zostać wycofani z udziału w drużynowych mistrzostw świata na wszystkich poziomach. Dla Cieślaka, ta decyzja to swego rodzaju "samobój".

Reklama

"Wiedziałem, że w momencie, kiedy polski żużel osiągnie swój największy sukces, popełni harakiri. I to zrobił. Mam jednak nadzieję, że ktoś jeszcze wyciągnie nóż z brzucha i wszystko wróci do normy" - powiedział szkoleniowiec w Lesznie, podczas sparingowego spotkania Unii ze Stelmetem Falubazem.

Jego zdaniem, protest zawodników nie może być skuteczny, skoro głosu nie zabierają zagraniczni żużlowcy.

"Nie jestem za nowymi tłumikami. Znam jednak dobrze FIM (Międzynarodowa Federacja Motocyklowa). Tkwię w tym od 45 lat, więc niech nikt mi nie mówi, że jeśli FIM coś postanowi, to dwóch zawodników to przewróci. Gdyby było poparcie całego świata, całej czołówki żużlowej, to by miało sens, ale tego nie było. Dziś tylko nasi zawodnicy się odzywają, a czy Jason Crump, albo Nicki Pedersen zabierali głos? Niepotrzebnie traciliśmy czas na walki, przepychanki, bo one powinny odbywać się w zeszłym roku, a nie teraz przed ligą. Cały ubiegły rok jeździłem z juniorami na nowych tłumikach. Nie wszyscy o tym może wiedzieli. Młodzi zawodnicy sobie radzili, nikt się nie przewracał, silniki się nie rozwalały" - mówił Cieślak.

Szkoleniowiec przyznał, że w całym konflikcie on sam ma spory dylemat. "Podpisując z Polskim Związkiem Motorowym, czy ze Stelmet Falubazem Zielona Góra umowę, mam w niej punkt, który mówi, że moim obowiązkiem jest przestrzeganie regulaminu PZMot-u i FIM-u. I ja, jako selekcjoner kadry, nie mogę nawoływać do bojkotu regulaminu. Bo nie będę trenerem. Ja muszę dostosować się do przepisów, a ludzie chyba tego nie rozumieją. Jestem z jednej strony za zawodnikami, ale też i za prawem. Mam już trochę lat i rozsądku, więc zdaję sobie sprawę, że narobimy tylko kupę bałaganu, potem wszystko się odwróci. Pojedziemy na nowych tłumikach, bo innych nie będzie. Stare tłumiki? Żaden nie ma homologacji" - tłumaczył.

Jego zdaniem w świecie panuje teraz moda na ekologię, dlatego na przykład Szwedzi, bez względu na to, czy FIM by wprowadził nowe tłumiki, sami by to zrobili.

Cieślak nie ukrywa, że Polska w światowym speedwayu odgrywa kluczowe znaczenie. Nie oznacza to, że bez udziału w nim naszego kraju ta dyscyplina zginie.

Reklama

"Dla FIM-u, żużel jest tylko małą częścią. On dalej będzie się kręcił. Może bez pełnych trybun podczas Grand Prix, ale będą jeździć. A my co? Zrobimy się wyspą w świecie żużlowym? Przecież zginiemy. Wrócimy do niego po roku, tracąc tylko swoją wcześniejszą pozycję" - ocenił.

Selekcjoner reprezentacji przypomniał, że po ostatniej rundzie ubiegłorocznego Grand Prix w Bydgoszczy zawodnicy zobowiązali się, że będą startować na nowych tłumikach.

"Mam żal do tych wszystkich, którzy chcą uratować sytuację. Tylko, kto ich upoważniał do tego? Mam wiele telefonów od polskich zawodników, albo od takiego, co po polsku nie mówi najlepiej. Pytają z jakiej racji na przykład Tomek Gollob z Grzegorzem Ślakiem decydują o jego przyszłości. Oni ich nie upoważnili do tego. Jest taki regulamin, a oni go przyjmują. Z jakiej racji ktoś zabiera im teraz pracę w Szwecji. Piotrek Protasiewicz kupił osiem silników i chce jeździć nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. A nie tylko zaliczyć 20 meczów w Polsce" - podsumował Cieślak.