"Szef Wydziału Szkolenia Jerzy Engel bez oświadczenia Michniewicza, że w pełni rozliczył się z Zagłębiem, nie miał prawa nikomu wydać pozwolenia na bycie trenerem tego klubu. A z tego, co wiem, Michniewicz nie przesłał mu takiego pisma. Nie chcę teraz wypowiadać się, czy wynika to z popełnionego błędu, czy podstępu. Za takie uchybienia grożą walkowery. A trzy automatycznie decydują o spadku z ligi" - mówi Robert Kiłdanowicz prowadzący sprawę Michniewicza przeciwko Zagłębiu.
Kiedy Michniewicz obejmował Zagłębie, musiał czekać, aż klub ten rozliczy się z poprzednim szkoleniowcem Edwardem Klejdinstem. Mimo że w Lubinie był od 2 października 2006 to nie mógł oficjalnie być trenerem. Jednak Klejdinst w ciągu kilkunastu dni otrzymał kolosalne odszkodowanie i już nie było problemu z formalnym zatrudnieniem Michniewicza.
"Dziwi mnie, że teraz sprawa ciągnie się kilka miesięcy, a wówczas była tak szybko przeprowadzona. Dlaczego Michniewicz czekał, żeby wszystko załatwione było legalnie, a teraz zabrakło Engelowi konsekwencji? Zatrudnienie Wojno jest destabilizowaniem rynku piłkarsko-trenerskiego. Na dodatek pozbawiono Michniewicza prawa do obrony i przedstawienia swojej wersji odejścia z Lubina. Nikt nie poinformował go o posiedzeniu Wydziału Szkolenia, na którym podejmowano decyzje, a kiedy zażądałem protokołu z tego spotkania, to dotąd nie otrzymałem odpowiedzi. Zresztą Engel zachowuje się bardzo nieelegancko, bo nie odpisuje na żadne pisma. Chyba nie zależy mu na wyjaśnieniu tej sprawy" - denerwuje się Kiłdanowicz.
Przepis o tym, że trener odchodzący z klubu musi być z nim całkowicie rozliczony, wprowadził Andrzej Strejlau. Wydaje się jednak, iż w tym wypadku prawo nie jest respektowane, a co gorsza - są równi i równiejsi. Po Zagłębiu Lubin wypadałoby się przyjrzeć również innym klubom, w jaki sposób się żegnały ze swoimi trenerami. Tam mogą być podobne sytuacje...