Greń ma plan i oczywiście nie zamierza go ukrywać. To postać - mówiąc delikatnie - nie zawsze traktowana poważnie. Często najpierw mówi, a potem myśli, ale w tym przypadku chyba wszystko dokładnie przeanalizował. Obecny prezes PZPN może mówić, że się Greniem nie przejmuje, ale zapewne zdaje sobie sprawę, jak poważnie może on mu zagrozić. Szef podkarpackiego ZPN potrafi być bowiem skuteczny. To przecież on zorganizował Lacie kampanię wyborczą i wylansował go na prezesa PZPN. Jeździł po tzw. piłkarskim terenie i przekonywał baronów, aby głosowali na byłego króla strzelców mistrzostw świata. Miał różnego rodzaju argumenty. - Dla Laty przejechałem trzydzieści tysięcy kilometrów swoim mercedesem - mówi dzisiaj Greń z żalem w głosie.

Reklama

Potrafi przekonywać

Przekonał blisko 90 proc. swoich rozmówców, co tylko świadczy o sile jego oddziaływania. Po wygranych wyborach został bliskim współpracownikiem i doradcą Laty. Kilka tygodni temu zrezygnował. Zawiódł się.

- Jak można zrezygnować z funkcji, której formalnie się nie pełniło? - dziwił się w jednym z wywiadów Lato. Jednak podczas sobotniego meczu Polonii Warszawa z Odrą Wodzisław Greń chodził po stadionie i pokazywał co ważniejszym osobom dokumenty, według których rzeczywiście był doradcą prezesa PZPN. I w swoim stylu przygotowywał grunt pod przewrót w związku. Za kulisami, w szemranych negocjacjach.

Teren czuje się oszukany

- Lato zawiódł teren. Powinny być reformy, a jest stagnacja. Nic się nie dzieje. Prezes dał sobie podwyżkę, wozi się ze swoją złotą kartą kredytową. Zapomniał o wyborcach - miał przekonywać Greń.

Wyborcy głosowali na Latę po to głównie, aby zapewnić sobie posady na co najmniej dwie kadencje. I trwać w błogim spokoju. Zmiany w futbolu? Oczywiście, że tak, ale przy okazji. Teraz teren nie ma ani jednego, ani drugiego, a Lato się tym nie przejmuje. Greń ma dosyć tej sytuacji, bo stracił swoje wpływy. Prezes ograniczył krąg swoich współpracowników. Greń sugerował, że prezes się zamknął, okopał i się nie przejmował żadną krytyką.

Reklama

Teraz były członek zarządu PZPN szuka chętnych na nowego prezesa związku. W ostrym monologu w polsatowskim programie "Cafe futbol" skrytykował swoich byłych kolegów. Niedługo potem rozdzwoniły, się telefony od wojewódzkich baronów, którzy z entuzjazmem odnieśli się do tego, co planuje, i gratulowali Greniowi. Podkarpacki działacz zaczął przekonywać ludzi, których już kiedyś udało mu się przekonać, że to nie tak powinno być, że pora na zmiany, że może być lepiej (głównie dla terenu). Wystarczy tylko się zgrać, zebrać dużą grupę i przegłosować Latę. To skuteczniejsze niż jakikolwiek kurator. - Kilku chętnych na posadę prezesa już mam - pochwalił się Greń w jednej z prywatnych rozmów.

Będzie wotum nieufności?

20 grudnia 116 delegatów będzie głosować nad absolutorium dla obecnego zarządu związku. Wystarczy ich przekonać, aby zagłosowali przeciw, i może się okazać, że następny zjazd będzie wybierał już prezesa PZPN. Greń ma agitować za tym do samego końca. Punktem kulminacyjnym jego akcji ma być 19 grudnia, kiedy to odbędzie się uroczysty bankiet z okazji 90-lecia PZPN. To również dzień, w którym Greń będzie obchodzić urodziny. Były zwolennik Laty wymarzył sobie, że obok toastów z okazji jego jubileuszu będą również toasty dla nowej ekipy.

Działacz z Podkarpacia plany ma ambitne, ale na razie robi wszystko, aby zarząd w ogóle wpuścił go 20 grudnia na salę obrad. Z dwóch nieźle płatnych funkcji zrezygnował, ale pozostawił sobie mandat, dzięki któremu może głosować. Lato, jak się uprze, jest w stanie pozbawić Grenia tego przywileju. I plan, który ma poprawić sytuację w polskiej piłce nożnej - oraz, oczywiście przy okazji, polepszyć dolę działaczy w terenie - może nie dojść do skutku. Jak wiele innych planów Grenia.

Lato na razie szykuje kontratak. Jego częścią ma być dzisiejsza konferencja prasowa, na której prezes PZPN zapozna opinię publiczną z działaniami związku przez najbliższe miesiące. Opowie o kandydatach na selekcjonera, sposobie ich wyboru, przedstawi zarys „zmian w polskim futbolu”. - Ta konferencja to autorski pomysł prezesa - powiedział nam rzecznik prasowy związku Janusz Atlas.

Jak się jednak dowiedzieliśmy, Lato wciąż tak naprawdę nie wie, co robić. Ani w kwestii selekcjonera, ani zmian w piłce. Jego zaplecze intelektualne zostało praktycznie zredukowane do zaledwie dwóch osób - Antoniego Piechniczka i Rudolfa Bugdoła. To ten triumwirat ma wybrać nowego selekcjonera. Piechniczek bezwzględnie chce Polaka. Lato się waha. Bojkotem mniejszych sponsorów się nie przejął, ale przestraszył się bojkotu kibiców. Nie wie, jak z nimi rozmawiać. Chciałby zamknąć usta krytykom, wyciągając jakiegoś królika z kapelusza niczym Michał Listkiewicz kilka lat temu w dniu nominacji Leo Beenhakkera.

Niedawno Lato spotkał się potajemnie w Pradze z Alberto Zaccheronim. Rozmawiał z nim przez tłumacza, niezobowiązująco. Jednak Zaccheroni to pomysł, który zagwarantowałby Lacie spokój. Wprawdzie włoski szkoleniowiec od dziesięciu lat nie osiągnął żadnego sukcesu, ale ma znane nazwisko. No i jest o wiele spokojnieszy i bardziej potulny niż Beenhakker. A to dla Laty ogromna zaleta.