W sobotę mija rok, odkąd Grzegorz Lato został prezesem PZPN. Podsumowania jego kadencji dokonał Kazimierz Greń - człowiek, któremu Lato zawdzięcza swoje stanowisko.

Greń zdecydował się wczoraj na radykalny krok - zrezygnował z miejsca z zarządzie PZPN. Dokonał tego na znak protestu przeciwko niespełnianiu przez Latę swoich obietnic wyborczych.

"Grzegorz dobrze powiedział w jednym z wywiadów. Zapytany o to, kto będzie selekcjonerem, odrzekł: <Nie wiem, ja tu tylko sprzątam>. I to jest cała prawda o jego rządach w PZPN" - dowodził prezes Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej.

"Naprawdę związkiem kierują wiceprezesi Rudolf Bugdoł, Adam Olkowicz i sekretarz Zdzisław Kręcina. Wcale nie żałuję, że nie będę już w zarządzie. Nie jestem alfą i omegą, ale gdyby Lato słuchał moich rad, to na pewno byłoby lepiej. Firma, która ma budżet ponad 70 mln zł, musi być kierowana profesjonalnie. Jeśli ktoś nie umie tego robić, to powinien otoczyć się menedżerami" - mówił Greń, który na swoje wystąpienie przyniósł ubiegłoroczny program wyborczy Laty i punkt po punkcie analizował, czy prezesowi udało się zrealizować swoje obietnice, czy nie. Prawie w każdym punkcie wychodziło na to, że prezes PZPN nie zrealizował swoich obietnic wyborczych.

Te niezrealizowane obietnice to m.in. przejrzystość finansów związku; coraz gorsze stosunki z OZPN-ami, Ekstraklasą SA oraz I ligą; jasne zasady oceny sędziów; uproszczenie procedury rejestracji zawodników; transparentność zasad przyznawania licencji itp., itd. Największym zaniechaniem zdaniem Grenia jest brak reakcji na korupcję i zaniedbywanie możliwości pozyskiwania środków z Unii Europejskiej i UEFA (pod tym względem jesteśmy ponoć najgorsi na kontynencie) oraz marginalna obecność polskich działaczy w komisjach UEFA.

"Gdyby miał honor, toby podał się do dymisji. Przecież mówił, że jeśli przez rok nic się w PZPN nie zmieni, to odejdzie. Zmieniło się, ale na gorsze. Jesteśmy na dnie, ale tam też można spać niżej. Jeśli jest muł, to jakieś 1,5 metra. Jestem pierwszym, który mówi <stop>. Chciałem zarabiać pieniądze w PZPN, ale chciałem tam pracować przy zmienianiu polskiej piłki na lepsze" - mówił Greń, który kilka razy powtarzał, że nie jest oszołomem, tylko człowiekiem, któremu zależy na dobru polskiej piłki.

"Mam siłę, żeby walczyć. Liczę na mądrość delegatów na zjeździe 20 grudnia. Zarząd PZPN może nie uzyskać na nim absolutorium. Dlatego nie mówię <żegnajcie>, tylko <do widzenia>. Jeszcze tu wrócę" - zakończył swoje wystąpienie Greń. Na sali zapanowała konsternacja. Trudno powiedzieć, czy działacza z Podkarpacia należy traktować poważnie, pamiętając jego wcześniejsze wybryki. Na poparcie mediów i opinii publicznej Greń musi sobie chyba jeszcze zapracować działaniami, a nie słowami.











Reklama