Polski pięściarz, który w sierpniu ubiegłego roku w Newark odebrał pas czempiona World Boxing Organization Niemcowi Marco Huckowi, zapowiadał, że jest pewny kolejnego zwycięstwa na amerykańskim ringu. Na potwierdzenie słów świetnie rozpoczął pojedynek i już w drugiej rundzie, w odstępie kilkudziesięciu sekund po ciosach lewych sierpowych, Cunningham dwukrotnie był liczony. Wydawało się, że Głowacki bardzo szybko zakończy walkę w hali Barclays Center. Rywal przetrwał jednak kryzys i nie pozwolił się znokautować.
Wbrew temu czego spodziewało się wielu ekspertów, zawodnik z Filadelfii, który miał atut w postaci znacznie większego zasięgu ramion, zdecydował się na otwartą potyczkę. Taka taktyka odpowiadała Polakowi, który wciąż "polował" na potężne uderzenia lewą rękawicą. Wysoko przegrywający na punkty Cunningham musiał ryzykować, stąd kibice nie mogli się nudzić.
Wśród liczącej 7600 osób publiczności, w jednym z pierwszych rzędów, siedział były mistrz świata wagi junior ciężkiej Krzysztof "Diablo" Włodarczyk, który w latach 2006-2007 dwukrotnie mierzył się z Cunninghamem. Na warszawskim Torwarze wygrał, z kolei w katowickim Spodku przegrał, a stawką za każdym razem był pas IBF. Później amerykański bokser dwa razy został pokonany przez Tomasza Adamka, a jedna z tych konfrontacji miała miejsce w kategorii ciężkiej.
Na walkę z Głowackim Cunningham wrócił do junior ciężkiej. Mimo że wkrótce skończy 40 lat, wciąż to dość ruchliwy i nieustępliwy bokser, choć nie tak szybki jak dawniej. Podopieczny Naazima Richardsona nie miał nic do stracenia, starał się dyktować warunki między linami, ale nie zdołał przełamać odpornego na ciosy polskiego przeciwnika. W 10. rundzie Amerykanin został skarcony i sędzia Arthur Mercante Jr liczył go po raz trzeci.
Mimo ogromnego zmęczenia Głowacki, trenowany przez Fiodora Łapina, w ostatnim starciu trafił krótkim prawym na szczękę i to był już czwarty nokdaun. Punkty odejmowane Cunninghamowi po kolejnych liczeniach sprawiły, że Polak wyraźnie zwyciężył na kartach wszystkich sędziów.
Ze statystyk wynika, że triumfator wyprowadził więcej uderzeń (462, rywal 366), lecz pretendent był dokładniejszy - 34 procent skuteczności przy 25 Polaka. Głowacki zadał 129 ciosów prostych (16 doszło celu), natomiast Cunningham 116 (28). Z kolei w mocnych ciosach znów precyzyjniejszy był zawodnik z USA - 38 proc. (250/96), Głowacki - 30 proc. (333/101).
Już po ostatnim gongu, w wywiadzie dla portalu ringpolska, Głowackim przyznał, że na trzy tygodnie przed tym pojedynkiem musiał przerwać treningi ze względu na chorobę. - Miałem ostre zapalenie oskrzeli i tydzień przeleżałem w łóżku. A jeśli chodzi o walkę, Cunningham może nie bije bardzo mocno, ale to są nieprzyjemne długie ciosy i było ich dużo. Odczułem zwłaszcza te na wątrobę i szczękę. Najważniejsze, że ja mogłem teraz bić z całą mocą. Z powodu kontuzji to nie było możliwe z Huckiem - powiedział.
Pochodzący z Wałcza 29-letni Głowacki (jego karierę prowadzą promotorzy Tomasz Babiloński, Andrzej Wasilewski oraz Piotr Werner) jest niepokonany w zawodowej karierze. W nocy z soboty na niedzielę odniósł 26. zwycięstwo. Z kolei Cunningham poniósł już ósmą porażkę. Na jego koncie jest też 28 wygranych i remis.
Na tej samej nowojorskiej gali lublinianin Łukasz Maciec (23-3-1) wygrał po ośmiu rundach walkę w kat. junior średniej z miejscowym bokserem Jeremym Ramosem (9-4).
Z kolei w pojedynku wieczoru, w kategorii półśredniej, Amerykanin Errol Spence Jr (20-0) pokonał przed czasem rodaka, byłego czempiona wagi junior półśredniej i zarazem dawnego rywala słynnego Filipińczyka Manny'ego Pacquiao, Chrisa Algieriego (21-3).