W wyścigu o Grand Prix Brazylii na torze Interlagos pod Sao Paolo Anglik startował z drugiego miejsca. Wystarczyłoby, żeby na tej pozycji dojechał do mety, a byłby mistrzem, bo miał cztery punkty przewagi nad Fernando Alonso i siedem nad Kimi Raikkonenem - pisze "Fakt".

Ale on już na początku rywalizacji nie wytrzymał presji - pojechał za szeroko w czwartym zakręcie podczas próby odzyskania trzeciej pozycji, utraconej tuż po starcie na rzecz Alonso. Nie pomyślał, że w tej sytuacji nawet czwarte miejsce gwarantowało mu tytuł. Błąd ten kosztował go spadek na siódme miejsce. Wszyscy zamarli kilka minut później, gdy bolid Hamiltona stanął niemal w miejscu. Wydawało się, że uległ on awarii, tymczasem młody Anglik po chwili ruszył i zaczął gonić rywali. Ale było za późno, bo spadł na 18. miejsce.

Nie było szans na przebicie się do czołówki, choć i tak Hamiltonowi udało się ukończyć wyścig na siódmej pozycji. "Palec ześliznął mi się na kierownicy i wcisnąłem guzik z sekwencją startową. Auto znalazło się wówczas w neutralnym położeniu, a ja musiałem na nowo wystartować system. To było właśnie to! Chwilę to trwało, aż do momentu, kiedy program skrzyni biegów ponownie się załadował" - przyznał Hamilton.

Kierowca McLarena zbłaźnił się do cna! To nieprawdopodobne, jak może dojść do takiego błędu. Przecież kierowcy Formuły 1 działają podczas wyścigu niczym roboty. Nawet nie patrzą na kierownicę, bo na pamięć znają rozmieszczenie wszystkich przycisków. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by w tak frajerski sposób ktoś stracił tytuł mistrza świata. Szef McLarena Ron Dennis próbując ratować skórę swojemu pupilowi, wziął winę na siebie. Ogłosił, że problem ze skrzynią biegów Hamiltona był wynikiem błędu zespołu: "Zostało wydane złe polecenie systemowi. Nie wiemy jeszcze, dlaczego system otrzymał złą komendę. Mógł to być problem z czujnikiem" - głupio tłumaczy Dennis. Ale nawet przeciętny kibic wie, że to bzdura. Hamilton przegrał przez własne błędy.





Reklama