Związani z polskim futbolem ludzie zwykli dowcipkować, że w 1999 roku w wielkiej polityce doszło do dwóch arcyważnych zmian. Borysa Jelcyna zastąpił Władimir Putin, a Mariana Dziurowicza Michał Listkiewicz. Wypada dodać, że w tym samym roku Oscara za rolę w filmie "American Beauty" dostał Kevin Spacey. Dlaczego o tym piszemy? Bo słynący z trudnego charakteru Amerykanin mógłby uczyć się od Listkiewicza umiejętności śmiania się z samego siebie, dyplomacji, uprawiania zakulisowych podchodów, a kto wie, może i... gry aktorskiej?
To właśnie te cechy sprawiły, że były już prezes PZPN trwał na stanowisku przez niemal dekadę. Listkiewicz trzymał się dzielnie, mimo że był atakowany z każdej strony. Dziennikarze w gazetach, kibice na internetowych forach, eksperci w telewizyjnych wywiadach - wszyscy oni nie oszczędzali prezesa i zarzucali mu, że jest najgorszą jednostką w polskiej piłce.
"Każdy inny człowiek na miejscu Michała dostałby rozstroju nerwowego i dawno temu zrezygnował" - powiedział kiedyś sekretarz związku Zdzisław Kręcina. Święte słowa. Tymczasem Listkiewicz nie dość, że trwał na stanowisku, to jeszcze... sam wystawiał się mediom na strzał. W jaki sposób? Ano chociażby za sprawą felietonów w miesięczniku Futbol.pl. W jednym z nich Listkiewicz napisał, że prowadził auto, którym jechał z Kazimierzem Górskim, po wypiciu dwóch kieliszków wódki. Tym wyznaniem na pewno nie zamknął ust swoim krytykom.
Na łamach wspomnianej gazety Listkiewicz ośmieszył się też jako sędzia. Przyznał bowiem, że podczas meczu Syrii z Katarem pomylił jednego z piłkarzy gospodarzy (grali w białych strojach) z sanitariuszem stojącym obok boiska, któremu wręczył czerwoną kartkę! Popularności Listkiewiczowi nie przyniosło także stwierdzenie, że na Białorusi, inaczej niż w Polsce, doskonale działają związki sportowe - pisze DZIENNIK.
Inna sprawa, że Listkiewicz nie zawsze wychodził w mediach na idiotę, względnie dziwaka. Czasem zdarzało mu się powiedzieć opinii publicznej coś naprawdę zabawnego lub oryginalnego. No bo któż nie uśmiał się czytając historię o tym, jak to 19-letni Michaś, B-klasowy sędzia, gonił po wsi złodzieja, który ukradł mu podczas meczu prywatny strój, leżący przy boisku?
Ogólną sympatię mogła również wzbudzić informacja o tym, że przed meczem Polska - Niemcy na Euro 2008 prezes założył się z Franzem Beckenbauerem o to, która drużyna wygra (stawką był litr piwa). Listkiewicz potrafił też z gracją wybrnąć z niefortunnej sytuacji, w jaką wpędził go "Fakt": na zdjęciu w gazecie wyraźnie widać, jak prezes dłubał w nosie. "Bardzo wam dziękuję za to, co zrobiliście. Żona od lat próbowała mnie oduczyć tej czynności. Bez skutku. A wam udało się to zrobić w jeden dzień" - śmiał się.
Listkiewicz żartował również z dziennikarzami podczas prywatnych rozmów. Gdy jeden z moich kolegów odwiedził go w gabinecie, pokazał mu plik gazet z niepochlebnymi artykułami na swój temat i powiedział: Eee, coś słabo we mnie uderzyli tym razem. Jakoś tak bez pomysłu. Sam na ich miejscu wymyśliłbym coś oryginalniejszego i ostrzejszego.
>>>Listkiewicz: Byle tylko nie Kręcina
Dziennikarze zirytowali go tylko raz, niecałe 11 miesięcy temu. 20 grudnia 2007 roku Listkiewicz oświadczył, że już nie będzie rozmawiał z mediami. W swoim postanowieniu wytrwał... niecały tydzień.
To nie pierwszy raz, gdy były prezes PZPN szybciutko zmienił zdanie. Gdy Elżbieta Jakubiak została ministrem sportu, Listkiewicz nie mógł się jej nachwalić. Kiedy jej następcą został Mirosław Drzewiecki, prezes nie był już takim fanem posłanki PiS. "Drzewiecki to człowiek, który autentycznie interesuje się sportem i regularnie bywa na meczach i zawodach. To fanatyk w przeciwieństwie do pani Elżbiety Jakubiak, która w ogóle nie interesowała się sportem" - stwierdził Listkiewicz.
Gdyby nie ta dwulicowość, skłonność do konfabulacji i udawania świętego (były prezes twierdzi, że tylko kilkakrotnie w życiu zetknął się z korupcją), pogodny i dowcipny Listkiewicz pewnie miałby szansę na odzyskanie sympatii tłumów. A tak większość polskich kibiców życzy mu, by spełnił zapowiedź sprzed kilku miesięcy, która brzmi tak: Chciałbym zaszyć się w innym kraju, żeby nie mieć z tym wszystkim już nic do czynienia.
A jeśli już Listkiewicz musiałby zostać w Polsce, to fani nie mieliby pewnie nic przeciwko, gdyby wrócił do swojego hobby sprzed lat i skupił się na oglądaniu pociągów na dworcu w Kaliszu. "Niech ten gość robi co chce, wszystko, tylko niech nie działa już nigdy w polskiej piłce" - napisał wczoraj na forum Onet.pl jeden z kibiców. Nic dodać, nic ująć.