Barca to murowany faworyt jutrzejszego meczu z Wisłą. Optymistyczny scenariusz zakłada, że szybko strzelicie gola i będzie po zabawie.
Oby, ale nie zapowiada się łatwe spotkanie. Wisła to dobry, poukładany zespół i - tak jak my - za cel stawia sobie awans do Ligi Mistrzów. Dlatego nie uważam, że jesteśmy zdecydowanymi faworytami. Obie drużyny mają po 50 procent szans. Co oczywiście nie zwalnia nas z obowiązku wygrania.
W całej Katalonii nie ma ani jeden osoby, która wątpiłaby w wasz awans.
Będzie wesoło i przyjemnie, jeśli się uda. Ale, żeby tak się stało trzeba walczyć, biegać i strzelać tak jakby mecz z Polakami był finałem Champions League, a nie III rundą eliminacyjną. Musimy dać z siebie wszystko, żeby Wisła nas nie zaskoczyła!
Na wczorajszym treningu widać było jednak, że jesteście pewni swego. Pełen luz i ani grama stresu.
A czym mamy się martwić? Wygraliśmy wszystkie sparingi, strzeliliśmy mnóstwo goli, omijały nas kontuzje. Poza tym wy dziennikarze widzicie tylko pierwsze piętnaście minut treningu. Wtedy nawet trzeba się rozluźnić i pośmiać.
Ostatnio bardzo dużo podróżujecie - najpierw Szkocja, później Ameryka. Mieliście w ogóle czas na szczegółowe przygotowania taktyczne, na rozpracowanie swojego najbliższego przeciwnika?
Tu nie chodzi o konkretnego rywala, czy nazwisko jakiegoś piłkarza. Chodzi o zrobienie użytku z pracy wykonanej w okresie przygotowawczym. Stąd wzięły się te długie i częste wyjazdy. Potrzebujemy powtarzalności, bo nie da się ukryć, że w sezonie będą ważniejsze i trudniejsze mecze niż ten jutrzejszy.
Wisła ma za już sobą dwumecz z mistrzem Izraela plus inaugurację ligi a dla was będzie to oficjalne otwarcie nowego sezonu. Nie obawia się pan o formę?
Kto jest aktualnie w lepszej dyspozycji przekonamy się w środę na Camp Nou.
Stadion Barcy w sierpniu zazwyczaj świeci pustkami. Będzie doping?
Zobaczymy. Publiczność jest jak drużyna - ma swoje lepsze i gorsze momenty. W sezonie zdarzają sie niestety ogórkowe okresy i trzeba się z tym pogodzić. Mam nadzieję, że późna pora meczu i w związku z tym mniejszy upał, zachęcą kibiców do przyjścia na stadion.
Jest pan jednym z pięciu nowych piłkarzy, którzy latem trafili do Barcelony. To były udane zakupy?
Oczywiście, że tak. Klub dokonał bardzo dobrego wyboru. Wszyscy nowi są wzmocnieniem, a nie uzupełnieniem. Choć na pewno potrzebujemy więcej czasu na zgranie.
Media od kilku dni donoszą, że wygrał pan wojnę o środek pola z Yaya Toure i jutro zagra w wyjściowym składzie.
Ciężko trenuję, a trener podejmuje słuszne decyzje. Guardiola jest dodatkową wartością tego zespołu, więc mogę się tylko cieszyć kiedy mi ufa i docenia moje umiejętności. I nie ważne czy zagram - tak jak w Sevilli - na skrzydle czy na ulubionej pozycji środkowego pomocnika. Dla mnie najważniejsze są regularne występy. A Yaya spokojnie mógłby grać obok mnie. Nie widzę tu żadnego problemu.
Wymagania w rodzinie są duże. Wujek Salif był w latach 70. najlepszym piłkarzem Afryki, z kolei brat cioteczny Mohamed Sissoko występował w Liverpoolu, a dziś robi karierę w Juventusie Turyn.
To wspaniałe mieć taką rodzinę. Momo to wielki talent. Gra na tej samej pozycji co ja, więc często razem na boisku stanowimy o sile linii środkowej reprezentacji Mali. Mam nadzieję, że w przyszłości Momo zostanie kapitanem drużyny narodowej. I to na długie lata.
Kasperczak, Bąk. Mówią coś panu te nazwiska?
Pewnie. Pierwszy to legenda w afrykańskim futbolu, były selekcjoner Mali. Drugi to świetny obrońca, kumpel z czasów mojej gry w Lens.