Przed meczami z Hiszpanami odczuwa pan bardziej strach czy podekscytowanie?
Teraz jestem niesamowicie rozemocjonowany faktem, że zagram na Camp Nou. Ale szczerze przyznam, że nie zdziwię się, jeżeli w środę po wejściu na murawę zacznę się cały trząść...
Dajecie sobie jakiekolwiek szanse w dwumeczu, czy też może jedziecie do Katalonii jako turyści i, niczym Polacy przed meczem z Ekwadorem na mundialu, będziecie filmować trybuny?
Szczerze? Wiemy, że nasze szanse na awans nie są za duże. Więcej - są raczej malutkie, to jakaś jedna tysięczna procenta. Ale co w związku z tym, mamy się położyć i oddawać cześć rywalom? O nie, tak to nie będzie. Postawimy się im.
Nie spodziewałem się takich słów po piłkarzu, uważanym za najgrzeczniejszego w Wiśle.
Nie jestem chamem, ale to nie znaczy, że nie mam jaj. Mogę nie odzywać się w szatni Wisły – od tego są inni zawodnicy. Nie znaczy to jednak, że podczas meczów odpuszczam. Myśli pan, że wystraszę się Thierry’ego Henry’ego tylko dlatego, że jest znany? Nie ma mowy. Sprzedam mu kuksańca, żeby nabrał do mnie szacunku, oczywiście jeśli tylko zdołam go dogonić (śmiech).
Jeśli rzeczywiście pokaże się pan w konfrontacjach z Barceloną, to może przyjdzie powołania od Leo Beenhakkera.
Mam taką nadzieję. Nie ukrywam, że byłem lekko zawiedziony brakiem zaproszenia na mecz z Ukrainą. Jestem w niezłej dyspozycji, mógłbym się tam pokazać i pomóc drużynie. Inna sprawa, że Beenhakker ma prawo być do mnie nieco zrażony - gdy powołał mnie zimą na spotkanie z Bośnią i Hercegowiną, to dałem ciała.
Podczas naszej rozmowy ciągle się pan uśmiecha - skąd ten niespotykany u Polaka optymizm?
Jestem zdrowy, mam piękną żonę, nieźle zarabiam, dlaczego więc miałbym chodzić smutny? Umiem cieszyć się życiem.