Pod wodzą boskiego Diego Argentyńczycy przegrali drugi kolejny mecz na wyjeździe. Poprzednio, w kwietniu, skompromitowali się w La Paz, ulegając Boliwii aż 1:6. Tamtą porażkę można było usprawiedliwiać ogromną wysokością, na jakiej rozgrywane było spotkanie (3600 m n.p.m.), piłkarzom brakowało tchu, poruszali się jak muchy w smole. W Quito (2850 m n.p.m.) problem powrócił, ale tym razem Maradona mądrzej ustawił drużynę.
Pod nieobecność kontuzjowanego Kuna Aguero wystawił tylko dwóch napastników (Messi, Tevez) i wzmocnił linię obrony. Gdyby Messi strzelił na początku meczu z kilku metrów do pustej bramki, a Tevez wykorzystałby rzut karny, Ekwadorczycy meczu by nie wygrali. W drugiej połowie piłkarze Diego kompletnie opadli jednak z sił, a podopieczni Sixto Vizuety zmiażdżyli faworytów. Fakt, że tylko Ayovi i Palacios strzelali gole, świadczy o dużym szczęściu gości.
>>>Maradona wściekły, bo Wszy zniszczyły boisko
Choć dla wszystkich jest oczywiste, że w normalnych warunkach gra gwiazdorów z Argentyny wyglądałaby zupełnie inaczej, Maradona nigdy nie używa tego argumentu. Przed rokiem, kiedy nie planował jeszcze objęcia reprezentacji, razem z bliskim swoim politycznym poglądom prezydentem Boliwii Evo Moralesem uczestniczył w kampanii przeciwko FIFA, która zamierzała zakazać rozgrywania spotkań na wysokości powyżej 2800 m.n.p.m.
"Przepraszamy, to jedyne, co mogę powiedzieć" - powiedział załamany Diego. Argentyna zajmuje na razie 4. miejsce w 10-zespołowej tabeli (bezpośrednio awansują cztery drużyny), ale we wrześniu Messiego i spółkę czekają niezwykle ważne, prestiżowe spotkania z Brazylią i Paragwajem.