Oczywiście w Turynie i wszędzie tam, gdzie są kibice Juventusu - radość ogromna. O tytule już dziś zadecydowali jednak nie turyńscy piłkarze, lecz ostatnia w tabeli Catania, która zupełnie niespodziewanie i w niespotykanym stylu pokonała dziś u siebie Romę, głównego rywala Juve.



Reklama

Mecz na Sycylii zakończył się spektakularnym zwycięstwem gospodarzy 4:1. Pozostałe dwie kolejki nie dają już Romie żadnych szans na nadrobienie straty, wynoszącej w tym momencie osiem punków.



Tymczasem Juventus, kory ma przed sobą jeszcze trzy spotkania, bo dopiero w poniedziałek zagra z Atalantą Bergamo, może zdobyć jeszcze 9 punktów; dodane do obecnego stanu posiadania, wynoszącego 93 punkty, dałoby niespotykany we włoskiej ekstraklasie rezultat 102 punktów. To się jeszcze nikomu nie udało.



Tyle o radości. Jest jeszcze druga, smutna strona medalu. Mistrzowski tytuł to jeden z trzech sukcesów, o których marzono na początku sezonu. Nie udało się Juventusowi w Lidze Mistrzów ani nawet w Lidze Europejskiej.

Silny na krajowych boiskach - dość powiedzieć, że ani razu nie przegrał na własnym stadionie - Juventus jest wyjątkowo delikatny, gdy zrobi krok poza włoską granicę, a nawet wtedy, gdy jego własna murawa zamienia się w międzynarodową arenę. Nie pomaga wtedy, ani najsilniejszy atak w Serie A - 75 bramek strzelonych do tej pory, ani druga po Romie najskuteczniejsza obrona, która nie zapobiegła stracie 22 bramek.

Dlatego pozornie wbrew zasadzie, że zwycięskiej drużyny się nie zmienia, już teraz mówi się w Juventusie o rewolucji. Potrzebni są nowi gracze, a może nawet zmiana stylu gry, jeżeli pogłoski o odejściu Antonio Conte okażą się prawdziwe. Jako gracz turyńskiego klubu obecny trener zdobył pięć tytułów, jako szkoleniowiec trzy. Na pewno na tym nie poprzestanie, ale czy w tym samym klubie?