Rozstawiona z "dziewiątką" Radwańska przegrała z Rosjanką Swietłaną Kuzniecową (7.) 2:6, 4:6. Na wstępie konferencji prasowej Polka była przybita porażką i cicho opowiadała o poniedziałkowym spotkaniu.
Sam początek trochę uciekł za szybko. Cztery gemy i nagle ich nie było. Potem ciężko było wrócić, bo to jednak dwa "breaki" do tyłu. Drugi set był wyrównany i były szanse. Na pewno szkoda ostatniego gema. Swietłana to jednak zupełnie inna zawodniczka niż wcześniejsze rywalki. Tu każda piłka, każdy gem miał znaczenie i ciężko to było odrobić. Rosjanka gra bardzo solidnie. Ostatnie dwa lata ma bardzo dobre. Jest pewna siebie na każdej nawierzchni. Na pewno to jeden z jej lepszych sezonów - analizowała.
W czerwcu krakowianka zmagała się z infekcją wirusową, która wyłączyła ją na pewien czas z treningu i osłabiła. W efekcie do Londynu przyjechała bez odpowiedniego przygotowania.
Fizycznie na pewno zabrakło i to sporo, a z taką przeciwniczką ma to bardzo duże znaczenie. Pod względem wydolności w porównaniu z pierwszym spotkaniem czułam się dziś dużo lepiej. Nie miałam ani zadyszki i widziałam jedną piłkę, a nie trzy - bo tak też bywało. Ale niestety, nogi "siadły" i to bardzo. Jakbym miała ciężarki doczepione i było coraz gorzej. Tak to jest, jak nie ma się przygotowania przed turniejem. Te mecze trochę sił kosztują i to mimo dnia przerwy - zaznaczyła.
Jak dodała, spośród wszystkich czterech rozegranych w tej edycji Wimbledonu meczów zdecydowanie najgorzej oceniła pierwszy pojedynek, mimo że wygrała go najszybciej.
Tam było zero pewności siebie, nie czułam piłki, byłam niewytrenowana. Dlatego też tak wiele mnie ten mecz kosztował, bo bardziej walczyłam sama ze sobą. Dziś grało mi się dobrze. Fizycznie jednak nie byłam przygotowana na ten turniej, a wiadomo, że gra na trawie kosztuje trzy razy więcej energii niż na ziemi czy na korcie twardym - podkreśliła.
Polka na pytanie, czy biorąc pod uwagę kłopoty zdrowotne przed londyńskim turniejem wzięłaby w ciemno czwartą rundę, odparła twierdząco. W poprzednim sezonie zatrzymała się na tym samym etapie.
Po tym jak się czułam, to chyba bym ją wzięła. Każdy mecz był tu na styku i wiemy, jak bywa z losowaniem. Naprawdę można trafić bardzo źle. Na pewno ta czwarta runda, po tych wszystkich przebojach, jest cenniejsza niż ta z ubiegłego roku. To takie minimum w Wielkim Szlemie - drugi tydzień. Wiadomo, jak się już tu jest i się gra, to niezależnie od możliwości, chce się więcej, ale nie zawsze się da - powiedziała.
Przyznała, że występ w Londynie doda jej pewności siebie przed kolejnymi startami. Nie martwi się ona jednak zbytnio tym, że w drugiej części roku przyjdzie jej bronić dużej liczby punktów rankingowych.
Pewności siebie na pewno mi doda ten rezultat. Tym bardziej, że wyniki w tym roku nie były zbyt dobre. Pod tym względem czwarta runda jest ok. Może to będzie lepszy start na drugą połowę sezonu? Wiadomo, bronienie punktów wiąże się z pewną presją, ale zawsze się broni ich mniej albo więcej przez cały rok. Inne zawodniczki też mają ten kłopot. No, ja ewentualnie jak wchodzę na ziemię, to nie bronię - zaznaczyła z uśmiechem Polka.
W najbliższym czasie będzie chciała zniwelować nieco zaległości treningowe, które powstały w czerwcu. "Mam nadzieję, że już się nic nie wydarzy i trochę nadrobię". Nie potrafiła wskazać zawodniczki, która jej zdaniem jest obecnie faworytką londyńskiej imprezy.
Bardzo ciężko wytypować. Pewnie, wolałabym, żeby to była "Kuzi", ale szczerze nie mam pojęcia. Jednego nazwiska nie podam. Co najmniej pięć, sześć zawodniczek ma na to takie same szanse - oceniła.
Krakowianka przyznała też, że w tym roku wimbledońska trawa jest bardzo wolna.
Zdziwiłam się, że kort nr 3 (na którym grała w poniedziałek) był najlepszy - nie miał ubytków ani dziur. Byłam zaś zaskoczona, że kort centralny był już w tak opłakanym stanie w sobotę. Przy takich warunkach z piłek od razu robią się "koty", są wolne, duże - opowiadała 28-letnia zawodniczka.