PRZEGLĄD SPORTOWY: To, co się działo na kole podczas meczów z Niemcami i Szwecją przypominało raczej wrestling niż piłkę ręczną. Bardzo pan jest poobijany?
BARTOSZ JURECKI: Po pierwszym meczu turnieju czułem się, jak po bokserskiej walce. Wszystko mnie bolało. Przed zaśnięciem chciałem już iść do doktora po tabletkę przeciwbólową, bo ledwo wytrzymywałem. Natomiast spotkanie ze Szwedami, w porównaniu do gry z Niemcami, było spacerkiem. Rywale nie bili mnie już tak po plecach, grali dużo mniej brutalnie.
PS: Przecież z Niemcami spotyka się pan na co dzień w lidze. Dlaczego potem w reprezentacji tak się okładacie?
Jesteśmy kolegami, po meczu możemy wspólnie wypić soczek, pogadać. Ale w trakcie gry jeden drugiego chce wdeptać w ziemię. Każdy walczy o swoje. Jedni drugim chcą udowodnić swoją wyższość. Nie brakuje kuksańców i słownych docinków.
PS: Co zdecydowało w największym stopniu o naszych zwycięstwach nad Niemcami i Szwecją?
Po pierwsze: Sławek Szmal w bramce, a po drugie: gra obronna całego zespołu. Jeden drugiemu pomaga, a jak blok jest szczelny, to i „Kasie" jest łatwiej.
PS: W piątek kolejna przeszkoda - Słowenia.
Przed mistrzostwami Europy każdy mówił, że to najsłabszy zespół w grupie, ale wcale tak nie jest. Z drugiej strony, nie spodziewałem się, że tak dobrze będą grać. Trener Zvonimir Serdarusić dobrze ich poustawiał, korzystnie prezentują się w obronie, dużo biegają. Są do pokonania, ale nie można ich zlekceważyć.
p