Gdy wstała o 5.30 rano zastanawiała się, czy w ogóle wziąć udział w zawodach. Zlodzony śnieg za szybą nie napawał optymizmem. Decyzję zawodniczka AZS AWF Katowice podjęła na rozgrzewce, gdy okazało się, że trasy przygotowane są wyśmienicie.
"Dałam trenerowi taki sygnał, że może bym się wycofała. Jakby było wszystko zlodzone, byłoby niebezpiecznie, a moje zdrowie jest dla mnie najważniejsze. Warunki były jednak świetne. Trasa była znakomicie przygotowana, najlepiej odkąd tu jesteśmy. Wszyscy byli bardzo zadowoleni. W ostatnich dniach poszło bardzo dużo protestów, może to one dały efekt?" - zastanawiała się.
Na dwa kilometry przed metą Kowalczyk była jeszcze na trzeciej, medalowej pozycji. "Medal uciekł mi na ostatnich dwóch kilometrach. Rywalki biegły po prostu szybciej - skomentowała. - Zabrakło jednak niedużo. Myślałam, że nie wejdę do "10", a jestem piąta. Mam prawo być usatysfakcjonowana. Z drugiej strony w igrzyskach walczy się nie o miejsca, a o podium, więc pewien niedosyt jednak jest".
Wydaje się, że najtrudniejszy dystans pochodząca z Kasiny Wielkiej narciarka ma już za sobą. Stres jednak wcale nie zmalał. "To są igrzyska olimpijskie i przed każdym startem będzie jeszcze większe napięcie" - przyznała.
Czy postawiła sobie jakieś cele przed środowym sprintem? "Nie mam żadnych oczekiwań. Chciałabym się stuprocentowo zmobilizować i nie popełnić błędów" - powiedziała.
W poniedziałek triumfowała Szwedka Charlotte Kalla, a dwa pozostałe miejsca na podium zajęły Estonka Kristina Smigun-Vaehi i Norweżka Marit Bjoergen.