Nad zakopiańskimi konkursami skoków narciarskich ciąży chyba jakieś fatum. Będą to już trzecie z rzędu smutne zawody na Wielkiej Krokwi. Rok temu sprawiły to fatalne warunki i bardzo poważny wypadek Jana Mazocha - przypomina "Fakt".

Reklama

Dwa lata temu impreza była zagrożona, bo zawaliła się hala w Katowicach. Wtedy żałoba zaczęła się tuż po zakończeniu zawodów, a te zostały rozegrane bez muzyki i fajerwerków.

Nasza ekipa na wieści dotyczące zawodów oczekiwała spokojnie w przypominającym twierdzę hotelu COS Zakopane. W trakcie Pucharu Świata jest to jedno z najlepiej strzeżonych miejsc w mieście. Już w środę po południu wyrzucono z niego wszystkich ludzi bez odpowiednich przepustek.

Pierwsi ochroniarze stoją już przy ogrodzeniu ośrodka, kolejni bronią dostępu do drzwi wejściowych. Są tak sumienni, że w środę wieczorem nie chcieli wpuścić do środka reprezentacji Japonii. Zdezorientowani zawodnicy najpierw musieli znaleźć biuro zawodów i odebrać akredytacje, a dopiero potem mogli odebrać klucze do pokojów.

Polacy zaczęli wczorajszy dzień treningiem w hali. Chcieli skakać, ale skocznia nie była jeszcze gotowa. Atak zimy sprawił, że śniegu było wręcz za dużo i od rana gospodarze przygotowywali rozbieg oraz zeskok Wielkiej Krokwi. Skoczkowie w tym czasie siedzieli w swoich pokojach. Adam Małysz wymknął się jedynie na korytarz z komputerem i zajrzał do internetu.

W południe nasza drużyna spotkała się na obiedzie. Potem kadrowicze pojechali na skocznię, by wystartować w treningach i kwalifikacjach. Wcześniej dokładnie pomierzony i zważony został nasz najmłodszy reprezentant Klimek Murańka. Miał 5 deko nadwagi i został ostatecznie dopuszczony do startu w kwalifikacjach.