Podsumowujący w poniedziałek występy Polaków w Pekinie, prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Piotr Nurowski przekonywał, że osiągnięć naszych zawodników nie można określać mianem klęski. Pewności siebie dodawały mu wydarzenia z dnia poprzedniego. W niedzielę nasi sportowcy zdobyli cztery medale, dzięki którym mocno awansowaliśmy w klasyfikacji medalowej. Gdyby jednak spotkanie w polskiej ambasadzie zorganizowano rzeczywiście w połowie igrzysk, czyli w sobotę, działacze musieliby spalić się ze wstydu. Po tygodniu zmagań mieliśmy tylko dwa krążki, wywalczone na dodatek przez zawodników, na których nikt właściwie nie stawiał.
Większość faworytów w naszej ekipie zawiodła. Medaliści poprzednich igrzysk i faworyci swoich konkurencji, wracają z Pekinu bez trofeów. Drużyny siatkarek, siatkarzy i piłkarzy ręcznych, pływaczka Otylia Jędrzejczak, florecistka Sylwia Gruchała, żeglarze Mateusz Kusznierewicz i Dominik Życki, ciężarowiec Marcin Dołęga, tenisistka Agnieszka Radwańska, lekkoatletka Monika Pyrek... Polaków, którzy nie spełnili naszych medalowych nadziei, można wyliczać jeszcze długo. Zamiast uśmiechniętych twarzy i radości przy odbieraniu medali, niemal dzień w dzień oglądaliśmy ich łzy i rozpacz.
"Spodziewałem się, że będzie trudno, ale nie przyszło mi do głowy że aż tak bardzo. Świat nam odpłynął, odjechał, uciekł... Do tego doszli ci niesamowici Chińczycy. Ja się chwilami szczypię w policzek, czy przypadkiem nie śnię" - mówił po nieudanym starcie Jędrzejczak w finale 200 metrów motylkiem prezes Nurowski.
Bagatelizować niepowodzenia w Pekinie nie można. Na przygotowania do igrzysk wydaliśmy przecież z publicznych pieniędzy fortunę. Przez cztery lata na przygotowania olimpijskiej ekipy wydaliśmy 274 miliony złotych. Średnio licząc wyjazd jednego reprezentanta, kosztował nas ponad milion złotych - wylicza "Fakt".
Takich, którzy rzeczywiście nie zawiedli, jest jednak niewielu. Mistrz w skoku Leszek Blanik, nokautująca rywali wioślarska czwórka podwójna, wracający po kontuzji ciężarowiec Szymon Kołecki... Tylko tylu. Nawet jeśli do ich dorobku dołożymy medale zdobyte dość niespodziewanie, czyli te wywalczone przez drużynę szpadzistów, zapaśniczkę Agnieszkę Wieszczyk, wioślarską czwórkę wagi lekkiej oraz lekkoatletów - Tomasza Majewskiego i Piotra Małachowskiego, to nasz łup w Pekinie prezentuje się mizernie. Jeszcze nigdy nie wydaliśmy na przygotowania do igrzysk tak dużo pieniędzy, ale efektem będzie najprawdopodobniej największa klapa od blisko pół wieku.
Już przed czterema laty w Atenach było słabo, zdobyliśmy tam ledwie 10 medali, ale to były czasy oszczędności i cięcia kosztów. Na olimpijczyków występujących w Chinach wydaliśmy z kasy państwa niemal tyle, ile w sumie na igrzyska w Sydney i Atenach! Tymczasem nie dość, że nie ma postępu w wynikach, to jest jeszcze gorzej niż było. Prezes Nurowski, który zrobił wszystko, by nasi reprezentanci trenowali przed imprezą w Chinach w jak najlepszych warunkach, odważnie zapowiedział przed igrzyskami, że jeśli z Pekinu nie przywieziemy więcej medali niż z ostatnich igrzysk, to wtedy zrezygnuje ze stanowiska szefa PKOl. Chyba nie spodziewał się, że polscy sportowcy wypadną tak słabo.