Mecz deblistów zaplanowano na korcie centralnym jako pierwszy w czwartkowej sesji dziennej. W środę w Melbourne były 44 stopnie ciepła, oceniano, że kort centralny rozgrzał się do 60. Podobna fala upałów nie zdarzyła się tu od 1908 roku. Dachy nad Rod Laver Arena i nieco mniejszą Hisense Arena zostały więc zamknięte, a grę na kontrach zewnętrznych wstrzymano. Jednak nawet grając pod dachem partner Kubota musiał w czasie meczu prosić o pomoc lekarza, bo rozbolała go głowa. Mecz trwał niespełna godzinę - czytamy w DZIENNIKU.

Reklama

Dlaczego wasza świetna seria w Australian Open tak nagle skończyła się na Rod Laver Arena?
Łukasz Kubot: Trzeba to jasno powiedzieć, dostaliśmy lanie. Przeciwnicy nie dali nam nawet pooddychać. Przełamali nas na samym początku pierwszego seta. Bhupathi doskonale returnował, jego bekhend jest chyba jednym z najlepszych na świecie. Forhendem też nas kilka razy znokautował. Serwowali też doskonale, a my dosyć słabo. Wygrali zasłużenie, są jednym z najlepszych debli świata. Nie ma się czego wstydzić, ale trzeba wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Mariusz Fyrstenberg przewidywał, że w tym meczu możecie się zderzyć ze ścianą przy siatce.
I dokładnie to się stało. Po każdym naszym returnie ich woleje lądowały 20 cm przed końcową linią. Ciężko było cokolwiek z tym zrobić. Do tego mieliśmy dziś spóźnioną reakcję w głębi kortu. Próbowaliśmy zmienić ustawienie w drugim secie, grać tzw. klasyczny debel. Przy odbiorze serwisu jeden z nas szedł do siatki, żeby od razu po returnie skończyć wymianę, ale to też nie zdawało egzaminu. Jedyną szansą pokonania ich byłoby serwowanie samych asów, a przy returnie posyłanie wyłącznie kończących piłek. Łatwo powiedzieć.

Roger Federer przyznał, że nawet on przez pierwsze gemy musi przyzwyczajać się do gry na Rod Laver Arena. Jak wy sobie poradziliście?
To prawda, jest takie dziwne uczucie. Wychodzi się jak do koloseum, wybiegi wokół kortu są większe i ta atmosfera. To największy kort w Australii. Jest przeznaczony dla gwiazd, a tym razem my mieliśmy zaszczyt na nim grać. Co prawda za długo nie graliśmy, tylko 58 minut. To nowe doświadczenie. Tym bardziej, że dach był zamknięty – to bardzo zmieniło warunki i dołożyło nam problemów.

Gdyby ktoś dwa tygodnie temu powiedział panu o tym półfinale, popukałby się pan w głowę?
Nie. Wiedziałem, że z Olim tworzymy bardzo zgraną parę. Gramy trochę inaczej niż wszyscy, chociaż w tym ostatnim meczu nie mieliśmy szansy tego zaprezentować. Wierzyłem, że możemy tu daleko zajść.

Czy ten półfinał to pana największy sukces?
Chyba długo nie będę w stanie tego ocenić. To jest debel, a ja zawsze myślałem o sobie jak o singliście. Sam dotarłem do trzeciej rundy US Open. To osiągnięcie, razem z półfinałem to moje dwa szczyty.