Gdy Bagsik wykupił Adamka z rąk Dona Kinga, wydawało się, że jeden z najlepszych polskich bokserów trafił do raju. Amerykanin nie zamierzał mu płacić dużych premii za walki, nie chciał mu zbyt często ich organizować. Polski biznesmen obiecywał zaś ogromne pieniądze i równie wielką karierę. 9 czerwca Adamek pokonał Luisa Pinedę w Katowicach i został mistrzem świata w wadze junior ciężkiej. We wrześniu miał boksować ze Steve'em Cunninghamem o kolejny mistrzowski pas. Jest sierpień, a Polak nie dostał pieniędzy za pokonanie Pinedy. Nie zna też terminu kolejnego pojedynku.

Reklama

"Jestem jak dziecko we mgle, wszystko wokół mojej kariery jest mało przejrzyste" - mówi DZIENNIKOWI zawiedziony Adamek. "Dałem czas Bagsikowi na uregulowanie zaległości do 10 sierpnia. Obiecał, że tego dnia pieniądze znajdą się na moim koncie. Gdyby tak się nie stało, rozwiązuję kontrakt i sam będę decydował o swojej karierze." Jeszcze niedawno bokser wspominał nawet o zakończeniu kariery.

Teraz jednak nie jest pesymistą. Wie, że w bokserskim światku o nim nie zapomniano. "Niemieckie stajnie są zainteresowane podpisaniem kontraktu ze mną. Amerykańskie stacje telewizyjne chcą pokazywać moje pojedynki, więc jakoś sobie poradzę" - wylicza Adamek. Pięściarz nie zamierza użalać się nad sobą. Aby z optymizmem patrzeć w przyszłość ruszył na pielgrzymkę na Jasną Górę. W drodze do Częstochowy towarzyszą mu żona Dorota i córki Weronika i Roksana. "Dzięki modlitwom jestem odprężony psychiczne i mniej przejmuję się problemami. Chcę boksować i wierzę, że nadal będę to robić" - kończy polski bokser.