W Rajdzie Dakar pojedzie w pan po raz czwarty. Chce się panu znowu tak męczyć?
Przypomina mi się taka scena z tego rajdu – wchodzę w śpiwór i próbuję zasnąć. Ale słyszę jakiś chrobot. Zapalam światło, ostrzy mi się wzrok na ścianę z założenia białą, a tam mnóstwo karaluchów i dwie wielkie jaszczurki, które je otaczają. Co chwilę słyszę jakiś chrzęst, gdy dopadną zdobycz. Mam jeszcze dwie godziny snu i próbując zasnąć, myślę sobie: jest dobrze, są jaszczurki, to znaczy, że nie ma węży. Gdy kończę ten rajd, mówię sobie, że już tu nie wrócę, bo jestem przecież normalnym gościem. Ale z czasem znów zaczynam myśleć o Dakarze. Cóż, człowiek zwykle pcha się w takie miejsca, gdzie wie, że będzie bardzo ciężko.
I rzeczywiście jest tak ciężko?
Czasami byłem tak zmęczony, że nie mogłem podnieść ręki. Na trasie marzyłem tylko o śnie, a miałem przed sobą kawał drogi. Zdarza się, że niektóre załogi, nie będąc w stanie dojechać do mety, wyciągają na środku pustyni śpiwory i śpią. Dopiero na drugi dzień kończą etap. To jest koszmarny rajd.
Raz z rajdu wyeliminowała pana awaria silnika, a w ubiegłym roku wypadek. Czego nauczyły pana poprzednie starty?
Kiedyś po każdej straconej minucie wydawało mi się, że to koniec. Ale na Dakarze pośpiech nie jest wskazany. Tam każdemu przytrafiają się przygody i ten, który ma ich mniej, zwycięża. Dlatego ja w tym roku planuję pojechać zdecydowanie wolniej. Nieraz w rajdzie zwyciężali ludzie, którzy nie wygrali żadnego odcinka specjalnego. Ja też nie zamierzam szarżować, co nie znaczy, że nie chcę zająć wysokiego miejsca.
Co pana zadowoli?
Tylko jedno miejsce jest dobre - pierwsze. Każde inne oznacza kompromis. Kiedyś powiedziałem, że chcę ten rajd wygrać i swojego zdania nie zmienię, choć wiem, że na razie brakuje nam trochę do czołowych zespołów. Fabryczne teamy są doskonale przygotowane logistycznie. Po każdym etapie rozbierają samochód całkowicie. My nie mamy takich możliwości. Mój Nissan Navara to bardzo dobry samochód, ale mam świadomość, że nie posiadam pięciu zapasowych skrzyń biegów czy dziesięciu zawieszeń.
Czy mimo to z optymizmem czeka pan na start w Lizbonie?
Zdecydowanie. Nie miałem wprawdzie szczęścia w poprzednich latach, ale jestem bardzo dobrze przygotowany i tym razem pech powinien mnie ominąć. Pracuję z psychologiem, by wbić sobie do głowy, że nie jadę do końca odcinka specjalnego, lecz po to, by dojechać do końca rajdu. Gdzieś w głowie musi majaczyć ta plaża, na której będę świętować ukończenie rajdu. Mam sporo doświadczenia. W poprzednich latach zdarzały się etapy, gdy byłem w pierwszej dziesiątce. Po drodze wyprzedzałem 50 samochodów. Teraz wiem, że to była głupota. Byliśmy wysoko w klasyfikacji generalnej i wszystko straciliśmy. Najlepsze miejsce na etapie, siódme, osiągnąłem, gdy jechałem bardzo grzecznie, bo myślałem, że mam jakiś defekt, bez napięcia, bez szarpania, bez zbędnych skoków.
Jak wygląda czas wolny po zakończeniu etapu?
Po przyjeździe na metę zapadam w półgodzinną drzemkę. Pracuję nad tym, by potrafić zasypiać w każdych warunkach. Maksymalna regeneracja jest najważniejsza. Później masażysta, solidny posiłek, przygotowanie sprzętu na następny dzień. Wszystko musi być uporządkowne, by nie wpaść w bałagan, bo to tylko dodatkowo męczy. Bardzo trudno wytrzymać to wszystko psychicznie. Z dnia na dzień człowiek jest coraz bardziej zmęczony, wszystko przychodzi z coraz większym trudem.
Jak pan sobie z tym radzi? Słyszałem, że w tym roku zamierza pan korzystać z pomocy doktora.
Naszemu zespołowi będzie pomagać doktor Robert Śmigielski. Nakłuje ucho, pobierze krew i po godzinie będzie wiedzieć, jakie płyny przygotować na trasę. Chcemy też zastosować namiot tlenowy, który przyda się zwłaszcza w drugiej połowie rajdu, gdy organizm będzie już wycieńczony. Po oesie kładziesz się na pół godziny do takiego namiotu, łykasz tlen i wstajesz w pełni sił.
Został pan europosłem z listy PO. Tak łatwo zwolniono pana z obowiązków poselskich na sportową imprezę?
Powiedziałem, że muszę skończyć Dakar, że mam kontrakty. To jest mój świat. Od 30 lat jestem w tym sporcie, robię to, co kocham. Koledzy podeszli do tego ze zrozumieniem. Ważne jest, żebym był na miejscu podczas tych kluczowych głosowań. Nie jestem politykiem. Rajdy to jest mój świat. Ale na szczęście nawet w Strasburgu spotkałem kogoś z mojego środowiska. Świetny rajdowiec Ari Vatanen też jest w europarlamencie. Bardzo ciepło mnie przyjął, na powitanie strzeliliśmy misia, pogadaliśmy o naszych startach. A mój cel jako posła to poprawić bezpieczeństwo na polskich drogach. Warmia i Mazury to jeden z najniebezpieczniejszych regionów w Europie. Mam przed sobą wiele do zrobienia.
Na razie jednak przed panem tylko pustynia i piach.
Z ławy parlamentu łatwo mi się przesiąść w rajdowy samochód. Przez wiele miesięcy przygotowywałem się do tych zawodów i już tylko o tym myślę. Wielu marzy, by stanąć na starcie największego rajdu świata. Sukcesem dla większości jest dojechanie do mety. I ja też o tym marzę, ale to nie wszystko, co chcę osiągnąć w Dakarze.
*Krzysztof Hołowczyc, ur. 4.06.1962 r. Wielokrotny mistrz Polski w rajdach, mistrz Europy z 1997 roku, europoseł z listy PO. W Rajdzie Dakar startował trzy razy – w 2005 roku był 60., w latach 2006–07 nie dojechał do mety