Ostrzeżeń francuskiego rządu przed zamachami przestraszyło się towarzystwo ubezpieczeniowe i wycofało polisy z odcinków, które miały być rozegrane w Mauretanii - a to praktycznie środek rajdu.

Organizatorzy od wczoraj zastanawiali się, co robić. Wreszcie dziś w południe rajd odwołali - to pierwsza taka decyzja w historii tego rajdu.

Reklama

Krzysztof Hołowczyc powiedział w TVN24, że organizatorzy podjęli ostateczną decyzję po wysłaniu nad Mauretanię samolotów zwiadowczych. Bo te odkryły zasadzki terrorystów.

Obserwatorzy podkreślają, że zagrożenie musiało być jednak bardzo duże, bowiem Rajd Dakar to nie zwykły wyścig, ale gigantyczne przedsięwzięcie biznesowe. Reklamy, sponsorzy, opłaty za transmisje telewizyjne - to wszystko kosztuje setki milionów dolarów.

Kierowcy są wściekli, że rajd się nie odbędzie, bo na przygotowania do startu wydali sporo pieniędzy. "Wszyscy jednak rozumiemy decyzję organizatorów" - mówi dziennikowi.pl "Hołek".

Teraz uczestników czeka bardzo trudne zadanie logistyczne. "Trzeba zwinąć sprzęt, przygotować go do transportu do kraju. Najważniejsze jednak jest zapewnienie, że rajd nie zostanie zlikwidowany, wszyscy mamy nadzieję, że za rok ponownie spotkamy się na starcie" - powiedział motocyklista Jacek Czachor.



Do tegorocznego wyścigu szykowało się aż trzynastu Polaków. Oprócz Hołowczyca i Czachora - Jakub Przygoński i Krzysztof Jarmuż, załoga ciężarówki Grzegorz Baran, Klaudia Podkalicka i Andrzej Grigorjew, dwie załogi w terenówkach - Albert Gryszczuk i Michał Krawczyk oraz Robert i Ernest Góreccy i załoga w buggy Łukasz Komornicki i Rafał Marton.

Reklama