CEZARY KOWALSKI, ARTUR SZCZEPANIK:Na dzień dobry jako nowy rzecznik prasowy PZPN zwrócił się pan do dziennikarza poważnej gazety per ty ch... Jakim prawem?
JANUSZ ATLAS*:
Na dzień dobry to ja zostałem przez niego obrażony. Napisał tak: rzecznikiem PZPN został były dziennikarz, znany głównie z tego, że na konferencjach i na trybunach miał trudności z utrzymaniem się na krześle. A to jest jeszcze pod tytułem ogólnym, za który jestem wdzięczny gazecie, bo trzeba być absolutnym durniem, żeby dać za darmo taki tytuł: „Byle pętak nie będzie obrażał PZPN”. W największej gazecie na ostatniej stronie. Potem, jak zadzwonił do mnie, to go zapytałem spokojnie, dlaczego tak napisał. No bo mieliśmy takie informacje. Jakie informacje? Jakieś ploty? „No, nie mogę powiedzieć” – mówił. To mu powiedziałem, że pan jest ch..., a nie dziennikarz. On do mnie, że w takim tonie nie będziemy prowadzić rozmowy. Oczywiście, że nie będziemy, bo z ch... nie gadam! Jest skutek, jest i przyczyna. Jak mówię, że nie będzie byle pętak obrażał PZPN, tak samo nie będzie obrażał mnie. Widzieliście mnie, żebym spadał z krzesła? Generalnie rzecz biorąc, ja mam naprawdę bardzo mocną głowę. Jak już piłem, to ja kładłem spać kompanów, a nie mnie kładziono.

Reklama

Sam pan nie zaprzecza, że za kołnierz nie wylewa...
Ale nie w pracy. Czy moje bogate życie wewnętrzne ma przysłaniać moje życie służbowe? I co, cały mój dorobek dziennikarski powstał na bani? W wolnym czasie mogę robić to, na co mam ochotę. Jeden biega w maratonach, a drugi lubi pójść do szynku.

Przez lata Atlas był kojarzony jako wróg PZPN. W swoich tekstach zwalczał pan związek. Co się stało, że teraz stał się pan jego tubą?
Moje ataki na PZPN były nieskuteczne. Całe moje pisanie antypezetpeenowskie na nic się zdało. Jak człowiek się ściga z tramwajem i po dobiegnięciu do trzeciego przystanku traci siły, to wygodniej jest jednak do niego wsiąść.

A ile PZPN zapłacił, żeby dziennikarza pana formatu mieć po swojej stronie?
Dużo mniej niż poprzedniemu rzecznikowi, który w ogóle nie miał żadnego backgroundu dziennikarskiego.

...czytaj dalej

Reklama



Za drobne został pan twarzą najbardziej znienawidzonej instytucji w kraju...
I bardzo dobrze. A czy ja wcześniej byłem kochany? Moje nazwisko zostało zszargane, zanim zdążyłem powiedzieć „dzień dobry państwu”. Pijak, były dziennikarz, esbek, nie wiadomo co.

Reklama

"Gazeta Polska" ujawniła, że pana ojciec był esbekiem.
Dali moje zdjęcie i tytuł: „Esbek wkracza do gry”, ale w już tekście piszą, że to nie ja ten esbek. W przeciwieństwie do połowy dziennikarzy GP, których polityczna przeszłość jest szemrana, ja mam status pokrzywdzonego. Zaświadcznie nr 378/07 wydane przez przezesa IPN. Skrzywdził mnie ustrój komunistyczny, co mnie śmieszy. Bo wszyscy mieli gorzej niż ja. Komuna mnie gnębiła, ale gdyby wszystkich gnębiła jak mnie, to by nadal miała się świetnie.

Czyli nie miał pan nic wspólnego ze służbami?
Pewnie, że miałem kontakty. Pierwszy raz zadzwonili, jak miałem 23 lata. Słyszę „dzień dobry tu major Mucha”, to mu powiedziałem tak jak temu dziennikarzowi. A po trzech dniach dostaję wezwanie do Pałacu Mostowskich. Mnie zawsze wzywali do Komendy Stołecznej, a nie na Rakowiecką. Byłem prześladowanym gorszej kategorii, nigdy do centrali tylko do cyrkułu miejskiego. Przychodzę i mówią: a to pan jest ten, co powiedział mi: pier.. się baranie? Mówią: niech pan z nami współpracuje, pan taki młody, zdolny, my panu ułatwimy karierę, zostanie pan korespondentem zagranicznym. Odparłem, że nie znam języków obcych, a oni, że nie szkodzi – nauczymy pana. No i takie tam pierdoły. A potem dalej mnie nękali, napisali w jakimś protokole: nie poddaje się, ale rokuje nadzieje.

Skąd pan to wie?
Dzięki Wildstainowi. Znalazłem się na jego słynnej liście. Inaczej miałbym to w d... Chciałem jednak, aby moje dzieci miały jasność, czy byłem kapitanem SB, TW czy kontaktem. Trwało to 22 miesiące. Moi koledzy już zacierali ręce. Jest na liście Wildsteina, ubek pier... A ja odczekałem i mam tego poszkodowanego. Powieszę sobie ten kwit na szyi, będę chodzić po mieście i mówić: zobaczcie, ja jestem ten pokrzywdzony. Przez Polskę Ludową, w której właśnie rozwinęło się moje bogate życie wewnętrzne i wszystkie nałogi.

...czytaj dalej



A jak jest z pana znajomością języków obcych?
Słabo jest. Całe moje pokolenie jest w tym słabe. Robiłem maturę w 1966 roku. Jak ktoś był szczególnie utalentowany i się uczył języków, to teraz jest emerytowanym nauczycielem liceum. To był zamknięty obóz. Świat nie miał być nigdy otwarty. Ale tak samo nie uczyłem się angielskiego, jak i rosyjskiego. Nie groziła mi emigracja na Zachód ani na Wschód. Ja się dobrze czułem tutaj.

Za Polski Ludowej pisał pan teksty na zamówienie?
Jest jedna notatka esbeka, który napisał, że na procesie zabójców Przemyka zostały rozdzielone role dla dziennikarzy. Wymienili mnie i panią Barbarę Okulicz, która jest dzisiaj właścicielem wyższej uczelni, a wtedy pracowała w Polskim Radiu. Zostaliśmy ugotowani. Pierwszy raz do mnie w tej sprawie przyszedł w 1991 r. znany dziennikarz śledczy Jerzy Jachowicz. Mówię: szukaj, bo ja nic nie wiem. Nic nie znalazł. Byłem przesłuchiwany w prokuraturze i nic. Jeden ubek coś napisał i być może dzięki temu dostał premię. Nazywa się Zajkowski, ale prawdopodobnie to psudonim. Napisał, że nakierował dziennikarzy. Byłem sprawozdawcą z procesu, gdzie milicjanci zostali uniewinnieni. Jeden z dwóch pielęgniarzy na moich oczach się przyznał, że gdzieś Przemykiem rzucił. Być może pod wpływem tortur tak powiedział, ale na sali sądowej o tym nic nie mówił. Nie odniosłem wtedy wrażenia, że ten proces jest robiony – że jest jak w Moskwie, gdzie ludzi torturują, a potem wpuszczają na salę rozpraw. Cały czas przylepione jest do mnie g... i nie mogę się od tego uwolnić. Teraz też pewnie powiedzą, że załatwił sobie papier w IPN, tak jak Wałęsa. Choć przy nim nie śmiem stawać, bo on naprawdę za komuny się nacierpiał. Ale i tak dla wszystkich to jest agent „Bolek”. To jest Polska.

Zawsze musi być o panu głośno. Przy zabójstwie Jacka Dębskiego też pan był...
Ja mam to nieszczęście, że zawsze znajdowałem się tam, gdzie coś się działo. Wszyscy mówili: ale ty masz fart. Jesteś prawdziwy dziennikarz. Ale to jest moje przekleństwo. Bardzo się przyjaźniłem z Dębskim. I to ja go wywiozłem na tę Pragę, on nie chciał jechać, ale byłem ciekawy, bo kolega otworzył knajpę i zapraszał. To jest dla mnie trauma, która zostanie do końca życia. Zabito mi przyjaciela, ale z niego też zrobiono gangstera, choć nie ma na to żadnych dowodów. W Polsce nawet truchło się wyjmuje z grobu i włóczy po majdanie.

...czytaj dalej



Domniemany szef mafii piłkarskiej Ryszard Forbrich podczas procesu powiedział, że się dobrze znacie. Nazwał pana naczelnym glazurnikem kraju.
Mam lodówkę i kuchenkę Amiki, ale mam na to kwity, choć gwarancja się skończyła, uprzedzę wasze kolejne pytanie. „Fryzjer” powiedział w sądzie, że jestem naczelnym glazurnikiem kraju. To klucz? To tajemnica? Pytał mnie ambitny reporter telewizji n. Co to znaczy glazurnik? Może chlał? Ale wtedy to byłby politurnik raczej. Albo wygładzał ślady „Fryzjera”? A ja się nazywam Atlas, tak jak najlepszy klej do glazury. Oto cała tajemnica. Dobrze znam Ryśka. Ale czy to znaczy, że razem handlowaliśmy meczami? Jak ktoś nie zna ludzi, to nie zna środowiska. Cieszyłem się, jak świetnie rozwijała się kariera trenerska Darka Wdowczyka. Ja „Fryzjera” bardzo lubię. A czy to wstyd z nim wywiad zrobić, kiedy opowiada śmieszne rzeczy? Jak policja go wyprowadzała dwa razy z domu, bo się kamera zacięła i musieli ujęcie powtórzyć. Ja go nie poznałem jako kryminalistę, ale jako działacza Amiki Wronki. Czasem lubił do mnie zadzwonić i czułem, że chce się przed kimś pochwalić, że mnie zna. No i dobrze. Ja też lubię się pochwalić, że znam kogoś.

Jest pan próżny?
Każdy jest. Jak już z urody nic nie zostało, ręka szpotawa, to jestem trochę mniej. Zawsze miałem do siebie dystans, ale się ceniłem. Uważam, że jestem wybitnym dziennikarzem i wcale nie tylko piłkarskim. Wydałem 10 książek, wszyscy mnie znają. Nie tak jak teraz w nowym pokoleniu, że są dziennikarze znani dziennikarzom, natomiast kompletnie nieznani czytelnikom.

Mógłby pan dalej pisać, skoro taki zdolny.
Ale ja już wszystko napisałem. Od wielu lat byłem nieuczciwy wobec moich czytelników. To była kalka z kalką, sztampa ze sztampy. Już nic nie miałem ciekawego do zakomunikowania.

Zarzuca się też panu...
No nie, znowu mi się zarzuca. Nie powiedzieliście ani jednego dobrego słowa na mój temat. Cały czas tylko, a dlaczego pan jest ch...? Mówili też, że maltretowałem żonę, „nie raz ją katując”. A ona została gwiazdą telewizji, a do tego jestem z nią 21 lat po rozwodzie.

...czytaj dalej



To może jeszcze o pana kolegach komunistach. Takich jak Jerzy Urban.
Oczywiście, że to jest mój kolega. Ale jestem też po imieniu z prezydentem Kaczyńskim i prezesem PiS. Znam ich od 43 lat, o 10 dłużej niż Urbana. Jest to dla mnie pewnym dyskomfortem.

Z ostatniej konferencji prasowej PZPN wynika, że w związku wszystko gra, a polski futbol ma się świetnie. Chcecie zrobić ludziom wodę z mózgu?
15 lat temu wymyślono sobie, że PZPN to instytucja znienawidzona. I nie ma znaczenia czy jest awans, czy nie ma, czy trener zagraniczny, czy polski, czy juniorzy zdobywają mistrzostwo, czy nie. Media niby są zatroskane, że PZPN nie ma sponsorów. A wszyscy zacierają ręce, że PZPN zdechnie z głodu. Wroga trzeba karmić, bo jak wróg zdechnie, to nie ma z kim walczyć, o kim pisać. To nie wina PZPN, że nasi zawodnicy kupują sobie terenowe bmw i przestają grać w piłkę. Że Necid gra w CSKA Moskwa, a Janczyka wypożyczyli do Lokeren.

Sam pan wie, że wiele spraw stoi w PZPN na głowie
Dobra, ale czy tu pracują gangsterzy? Wam się wydaje, że wszyscy tu tylko kręcą lody? OK. Afera korupcyjna. Ale gdyby ktoś z PZPN za to odpowiadał, toby go dawno wyprowadzili przy kamerach. Nie w kajdankach, ale w łańcuchach i od razu założyliby czerwony kubrak na łeb. Tu było 15 kontroli. Nie mam dyskomfortu, że pracuję w firmie przestępczej. O wszystkim można powiedzieć, że może być lepiej zarządzane. Polska może być lepiej zarządzana.