Po nieudanych mistrzostwach świata w 2006 roku stało się jasne, że praca Pawła Janasa z reprezentacją straciła sens. Potrzebna była całkowita odnowa. W Polsce osobę z wizją, z pomysłami, znaleźć było ciężko. Prezes PZPN Michał Listkiewicz szukał więc kandydata na selekcjonera zagranicą. I znalazł Leo Beenhakkera.

Reklama

Kandydatura wzbudziła w Polsce wiele kontrowersji. "W czym on jest lepszy od nas?" - protestowali działacze z Wydziału Szkolenia. Listkiewicz postawił jednak na swoim i Leo podpisał z polskim związkiem piłkarskim dwuletni konktrakt. Cel był sprecyzowany jasno - Beenhakker miał sprawić cud w postaci pierwszego w historii awansu do finałów mistrzostw Europy. "Cieszę się, że udało nam się namówić do współpracy tak szanowanego w piłkarskim świecie i utytułowanego szkoleniowca. Wierzę, że trener Beenhakker wprowadzi nową jakość do polskiego futbolu" - radował się "Listek" po podpisaniu umowy. Nazwisko "Beenkahher" już pierwszego dnia zapisało się w annałach polskiej piłki - Holender jest pierwszym zagranicznym trenerem, jaki poprowadził reprezentację Polski.

Radość nie trwała jednak długo. Po zaledwie dwóch tygodniach nadszedł czas na pierwszy sprawdzian. Towarzyski mecz z Danią wcale jednak Polakom nie wyszedł. Przegraliśmy 0:2 i krytykanci mieli swoje pięć minut. "Spokojnie" - odpowiadał krótko nowy selekcjoner, nie wiedząc jeszcze, że zbiorowa histeria wybucha w naszym kraju po każdym niekorzystnym wyniku.

Mecz towarzyski meczem towarzyskim, ale miesiąc później mieliśmy już poważne starcie. I nie było one dla Beenhakkera miłe. Początek eliminacji do Euro 2008 był fatalny. Polska przegrała 1:3 z Finlandią i dopiero wtedy rozpętała się prawdziwa burza. Jakim cudem Leo ją przetrwał, wie tylko on sam. Po tej porażce podjął on kilka kluczowych decyzji. Zrezygnował między innymi z Jerzego Dudka - o pozycję pierwszego bramkarza rywalizowali od tego czasu Wojciech Kowalewski i Artur Boruc. Holender kategorycznie oświadczył, że nie życzy sobie podszeptów i mieszania się w jego kompetencje, ucinając "doradztwo" innych trenerów. Potem wywalczył pierwszy punkt w eliminacjach, kiedy to Polska zremisowała z Serbią.

Reklama

Od tego momentu było już coraz lepiej. "Praca z waszymi piłkarzami to przyjemność" - zapewniał Beenhakker, a Polacy odpłacali mu się coraz lepszą grą. Zwycięstwa z Belgią czy Kazachstanem podbudowały pozycję Holendra, ale fantastyczna wygrana z Portugalią na Stadionie Śląskim wywołała prawdziwe uwielbienie tłumów. Nic dziwnego, do tej pory Polacy przegrywali z europejskimi potęgami nim jeszcze wybiegli na boisko. Teraz po strachu pętającym nogi nie było śladu! "Leo to cudotwórca" - pojawiły się pierwsze głosy. Beenhakker miał też już czarnego konia reprezentacji - furorę robił młody Euzebiusz Smolarek. Tak - to były zdecydowanie jego eliminacje.

Azerbejdżan, Armenia i znów Azerbejdżan - zwycięstwo za zwycięstwem tylko umacniało pozycję Beenhakkera. Byliśmy blisko, bliziutko awansu na Euro. Remis z Portugalią na Stadionie Światła w Lizbonie jeszcze nas do tego przybliżył. Kolejny remis - z Finlandią, z którą w tych eliminacjach ewidentnie nam "nie szło" - już taki dobry nie był. Ale potem w Warszawie pokonaliśmy Kazachów i zostało nam już tylko zwyciężyć Belgię, by przejść do historii!

Spotkanie z Belgią było niesamowite. Wypełniony Stadion Śląski, dwie cudowne bramki Smolarka i jeden okrzyk po ostatnim gwizdku - przeciągłe "Leooo", "Leooo" wydobywające się z gardeł 50 tysięcy kibiców. "Jedziemy na Euro" - cieszyli się piłkarze, a feta z okazji awansu trwała do białego rana.

Reklama

Wraz z wejściem Polski do Euro Beenhakker stał się prawdziwym bohaterem narodowym. Dziennikarze do teraz wybierają go jednogłośnie na "człowieka roku", a kredyt zaufania do szkoleniowca wydaje się nie mieć limitu.

Beenhakker spokojnie robi tymczasem swoje. Sprawdza dziesiątki młodych piłkarzy, już rozpoczął przygotowania do tej historycznej dla nas imprezy, jaką są finały mistrzostw Europy. Na początek zabrał polskich piłkarzy na zgrupowanie na Cypr.

W czerwcu Beenhakker stanie przed kolejnym zadaniem. Musi sprawić następny cud - przekonać Polaków, że na Euro nie stoją na straconej pozycji. Czy Polska ma szansę na medal? "Dlaczego nie?" - odpowiada lakonicznie nasz selekcjoner i widać, że naprawdę w to wierzy. Czy uwierzą też jego piłkarze?