A jak się tłumaczy były reprezentant Polski? "Grupa młodych ludzi zachowywała się głośno i w tej sprawie wezwano do interwencji policję. Być może moim błędem było to, że podszedłem do tych młodych ludzi. Gdy przyjechała policja, doszło do wymiany zdań. Jeden policjant nie wytrzymał ciśnienia. Ruszyli do mnie, chcieli mnie skuć. Zostałem obezwładniony gazem, skopany i pobity. Gazem posługiwali się tak, jakby to był dezodorant pod pachę. Gdyby nie Radek i Jarek, mogłoby mi się stać coś złego" - opowiadał Świerczewski grupie dziennikarzy.
Piłkarz podkreślił, że nie widzi żadnej swojej winy. "Byłem w krótkich spodenkach i klapkach. Co mogłem zrobić policjantowi? Pałkę wyrwać? Nikogo też nie obraziłem. Czy słowa <piękny kawalerze> są obraźliwe? Zarzut, że złamałem komuś palec, to kompletna bzdura" - dodał.
Radosław Majdan i Piotr Świerczewski mają też pretensje do policjantów o to, że źle traktowali świadków. "To była młodzież i jeden z rodziców. Chcieli złożyć zeznania zaraz po zdarzeniu, ale na posterunku powiedziano im, by przyszli jutro. Czyli sami policjanci bagatelizowali sprawę" - mówił Majdan.
Obaj zawodnicy, mimo że ciążą na nich zarzuty prokuratorskie, mogą wrócić do gry. W piątek pierwszy mecz sezonu z Legią Warszawa, obejrzą go jednak z trybun stadionu przy Łazienkowskiej. Majdan nie trenował od wielu dni, a Świerczewski nabawił się kontuzji na ostatnim treningu.