Kiedy w 43 minucie meczu Polska - Czechy Wawrzyniak musiał opuścić boisko, jego nieobecność nie była zbyt odczuwalna. Wystarczyło jednak przyjrzeć się „popisom” następcy Wawrzyniaka, Grzegorza Wojtkowiaka, w spotkaniu Słowacja - Polska, by zatęsknić za kontuzjowanym legionistą. "Nie chciałem ryzykować, więc poprosiłem Leo o zmianę. Każdego dnia przez 2 godziny ćwiczyłem pod okiem rehabilitanta. Wystarczył tydzień, bym doszedł do siebie. Na szczęście tylko naciągnąłem mięsień dwugłowy. Teraz czuję sie już świetnie i w meczu przeciw Wiśle Kraków zagram od początku" - mówi Wawrzyniak.
>>>Reprezentacja Polski straciła obrońcę
Jeszcze przed rokiem nie składałby podobnych obietnic. Trener Jan Urban posadził go na ławce rezerwowych za seryjnie popełniane błędy taktyczne. "Miałem złe nawyki, ale wcześniej nigdy nie byłem rezerwowym. Kiedy rywale przejmowali piłkę, zbyt wiele miejsca pozostawiałem napastnikowi w mojej strefie" - tłumaczy DZIENNIKOWI.
Kilka lat temu Wawrzyniak mógł o grze w Legii jedynie pomarzyć. Trenerzy MSP Szamotuły dostrzegli go w Sparcie Złotów i od razu zabrali na obóz w Niemczech. "Surowy byłem, ale trenerzy Dawidziuk i Szmyt mieli cierpliwość. Wątpiłem jednak, czy dyrektor MSP - Zenon Jarzębski właściwie mną kieruje. Raz byłem wypożyczony do Sparty Oborniki, innym razem do Sparty Brodnica. Tam właśnie o mały włos dopadłoby mnie wojsko. Na początku pobytu w Szamotułach miałem otwarte złamanie nogi. Leczyłem je przez rok, ale pozostała paskudna blizna. Pokazałem ją lekarzowi. Powiedziałem, że przy zmianie pogody noga boli mnie jak cholera, że noszę specjalne wkładki. Lekarz spojrzał i wpisał mi do książeczki wojskowej kategorię D".
Kiedy obronił się przed wojskiem, dopadła go... bieda. Został ponownie wypożyczony. Tym razem do II-ligowych Błękitnych Stargard Szczeciński. "Obiecano mi złote góry, a przez pół roku gry w Błękitnych zarobiłem tysiąc osiemset złotych. Gdyby nie rodzice, pewnie padłbym z głodu. Często z kolegami z drużyny zrzucaliśmy się na śniadanie, czy kolację. Na szczęście byłem jeszcze kawalerem, więc i tak miałem znacznie lepiej niż zawodnicy, którzy przyjechali do Stargardu z rodzinami. Dobrze, że po pół roku klub splajtował".
Kuba myślał, że utknie na bezdrożach polskiej piłki już na zawsze. "Po cichu marzyłem jednak, że może los jeszcze sie odwróci. Rzeczywiście, Świt Nowy Dwór akurat organizował casting. Zgłosiłem się i po tygodniu treningów usłyszałem, że mam tam zostać".
Ze Świtu wykupił go Widzew Łódź. Tam dostrzegł go najpierw Beenhakker, a kilka miesięcy później dyrektor sportowy Legii, Mirosław Trzeciak. "W reprezentacji rozegrałem 13 meczów, ale tak naprawdę tylko dwa ważne: przeciw Chorwacji na Euro i z Czechami. W Austrii byłem jedynym lewym obrońcą w kadrze Leo. Wystąpiłem tylko w trzecim meczu, czyli można uznać, że byłem lewym obrońcą numer 3. Rozczarowanie, jakie przeżyłem w czerwcu, gnębiło mnie aż do meczu z Czechami" - podsumowuje.