Leo na stadionie w Mariborze wstąpił w eleganckim jasnym garniturze. Poprzedni - czarny - okazał się niefartowny więc powędrował do szafy. Niestety już po kilkunastu minutach meczu okazało się, że to jedyna zmiana w porównaniu z sobotnim meczem w Chorzowie. Beenhakker tym razem nie odrobił pracy domowej i nie potrafił zaszczepić swoim zawodnikom ambicji, woli walki i zwycięstwa.

Niby to nic nowego, bo nasza reprezentacja gra słabo od ponad roku. Tym razem jednak cena jaką zapłacimy za tę porażkę jest bardzo wysoka - nie pojedziemy na mistrzostwa do RPA.

Reklama

Szczerze mówiąc zupełnie na to nie zasłużyliśmy. Słoweńcy udowodnili nam, że w tej chwili jesteśmy jedynie zwykłymi europejskimi przeciętniakami. Drużyna znad Adriatyku przewyższała nas pod każdym względem. Byliśmy wolniejsi, słabsi fizycznie, mniej dokładni, bezradni w ataku, a przede wszystkim nasi piłkarze byli dużo gorsi technicznie.

Gospodarze co chwilę próbowali dryblingów, pojedynków i zwykle wychodzili z nich zwycięsko. Dzięki temu stwarzali sobie mnóstwo sytuacji podbramkowych, z których dwie po mistrzowsku wykorzystali. Polacy walczący przecież o być albo nie być w mistrzostwach w pierwszej połowie meczu nie oddali nawet jednego strzału. Aż żal było patrzeć na te męczarnie...

Jedyne pocieszenie, że najlepszym piłkarzem na boisku był piłkarz polskiej ekstraklasy. Andraż Kirm był dla naszych piłkarzy nie do powstrzymania. Jego zakup, to chyba najlepsza inwestycja Wisły Kraków od wielu lat. Tak dynamicznego, szybkiego i świetnego technicznie lewoskrzydłowego na pewno uda się sprzedać za dobre pieniądze na Zachód tym bardziej, że Słoweniec będzie się mógł najprawdopodobniej wypromować podczas przyszłorocznych mistrzostw świata. Słowenia jest bowiem w tej chwili zdecydowanie najlepszą drużyną naszej grupy i z taką grą z pewnością poradzi sobie i z Czechami i Słowakami.

Kirm wypracował drugiego i trzeciego gola gola dla gospodarzy. W 43. min uciekł po skrzydle i idealnie podał do Milivije Novakovicia, który pokonał mającego pełne ręce roboty Artura Boruca. Brmkarz Celtiku Glasgow piłkę z siatki musiał wyciągać także już w 14. min po fantastycznej akcji napastnika Bochum Zlatko Dedicia i w 61. min po strzale Valtera Birsy (druga asysta Kirma). My pierwszy strzał oddaliśmy w 69. min (Euzebiusz Smolarek), ale wtedy było już po meczu.

Reklama

Kibice na kameralnym stadionie w Mariborze oszaleli z radości. Trudno się dziwić ich radości, bo na grę Słowenii naprawdę było przyjemnie popatrzeć. Raz jednak fani się nie popisali. W 35. min na boisko poleciało kilka rac, przerywając akcje polskiego zespołu. To na pewno będzie ich drogo kosztowało.

Wiedzą coś o tym w PZPN. W tych i poprzednich eliminacjach za wybryki kibiców federacja zapłaciła już 300 tys. franków kary. Dlatego wczoraj nie chciała wziąć odpowiedzialności za kibiców, którzy kupili bilety od Słoweńców w efekcie ok. 500 Polaków koczowało pod bramami, bo miejscowi nie chcieli ich wpuścić.

Słoweńcy mieli chwile radości już przed meczem, bo zwycięstwo w mistrzostwach Europy odnieśli ich koszykarze. Po meczu świętowaniu nie było więc końca. Dla nas na pocieszenie pozostają już tylko sukcesy w innych niż piłka nożna sportach. Wszędzie idziemy do góry - w lekkiej atletyce, siatkówce, koszykówce. Dołuje tylko futbol.

Przed nowym selekcjonerem, którym ma być Franciszek Smuda stoi więc trudne zadanie odbudowania naszej piłki reprezentacyjnej. Zadanie tym trudniejsze, że przez ostatni rok Leo popsuł wszystko co się dało. Era pierwszego Holendra w polskiej piłce skończyła się bardzo smutno.