Niedawno był pan w Warszawie z Sir Sicomą Monini Perugia na meczu Ligi Mistrzów z Vervą i po raz pierwszy zagrał w stolicy Polski...
Parę lat temu gościnnie kilka razy trenowałem z tą drużyną. Rok czy dwa temu oglądałem z trybun jej mecz ligowy. Gospodarze niestety przegrali, a - mówiąc żartobliwie - ich szkoleniowiec nie omieszkał mi wypomnieć, że była to ich pierwsza porażka w sezonie. Powiedziałem: "Przepraszam chłopaki, ale co mogę zrobić? Nie moje wina, że akurat dziś mieliście słabszy dzień".
Z trenerem Vitalem Heynenem pracuje pan i w kadrze Polski, i w klubie. Na co dzień zachowuje się dokładnie tak samo jak podczas sezonu reprezentacyjnego?
Jest nieco inny, bo to zupełnie inna sytuacja. Na zgrupowaniach kadry przygotowujesz zespół głównie z myślą o jednym lub dwóch turniejach. W klubie zaś masz cały sezon i musisz zadbać o wiele rzeczy, np. kłopoty zdrowotne zawodników, jak zareagować w danej chwili na różne trudności. Z reprezentacją też to robił, ale w krótszym czasie, a poza tym w niej już wszystkich znał, a do Perugii przyszedł dopiero jesienią. To też jego pierwsza praca w klubie tego formatu, a to nie jest łatwe. Moim zdaniem wszystko wygląda coraz lepiej, choć początki były trudne.
Belg uchodzi za ekscentrycznego i specyficznego szkoleniowca. Niektórzy zawodnicy opowiadali, że potrzebowali czasu, by przyzwyczaić się do jego stylu. Jak było w pana przypadku?
Powiedziałbym tak....to czasem dobrze się ogląda, ale nie chce się być w takiej sytuacji. Nie wszyscy są zwolennikami tego, gdy ktoś mówi bardzo głośno i czasem jest naprawdę ostry. Ale szanuję trenera, on dobrze zna mój punkt widzenia na to i wszystko między nami jest ok. Mieliśmy drobne spięcie, ale jesteśmy dorosłymi ludźmi i wiemy, jak rozwiązać takie sprawy.
Kończący się rok był dla pana ważny zarówno sportowo, jak i prywatnie. Co pan głównie zapamięta?
Wiele rzeczy. Długo czekałem, by zagrać w reprezentacji Polski i wreszcie to stało się faktem. Mam za sobą też pierwszy sezon w Perugii. Może nie był najlepszy dla nas, bo nie obroniliśmy tytułu mistrza Italii, ale drugie miejsce to też niezły wynik. Zdobyliśmy Puchar Włoch, a jesienią Superpuchar. Urodziło się też moje dziecko, to najważniejsze, bo czekałem na nie z wielką niecierpliwością. Nie mówiłem o ciąży żony wcześniej zbytnio nikomu, chcieliśmy zachować to w tajemnicy. A wracając do kadry, to wystąpiłem w trzech imprezach i stanęliśmy na podium w każdej z nich, co dla mnie bardzo ważne. Czekam na kolejny sezon reprezentacyjny, z pewnością będzie jeszcze lepszy.
Co panu najbardziej utkwiło w pamięci z ostatniego lata? Debiut, wywalczenie awansu na igrzyska, brązowy medal mistrzostw Europy czy drugie miejsce w wyczerpującym Pucharze Świata?
Formuła mistrzostw Starego Kontynentu... Po raz pierwszy grałem w tego rodzaju imprezie i to było wariactwo. Z tym turniejem wiążą się dla mnie pozytywne i negatywne wspomnienia. Plusem jest fakt, iż walczyliśmy o ten brąz. Słyszałem od kolegów, że nieraz po przegraniu półfinału brakuje ducha walki w kolejnym spotkaniu i kończy się poza podium. Nawet jeśli nie był to dla nas najlepszy moment jako dla drużyny, to byliśmy w stanie walczyć, by zająć to trzecie miejsce. I zrobiliśmy to, pokonaliśmy Francuzów na ich terenie. Początek nie był łatwy, ale nie poddaliśmy się. To bardzo istotne dla zespołu.
- Na minus oceniam natomiast ten występ z tej perspektywy, że mieliśmy być w finale... Niestety, nie udało się. System tego turnieju to dla mnie coś nowego, istne szaleństwo. Przenosiliśmy się z jednego miejsca do drugiego. Doszły kłopoty z podróżą do Lublany. Gdyby nie rządowy samolot, to może nawet może byśmy nie zagrali tego meczu, bo opóźnienia mogły być bardzo duże. Władze siatkarskiej federacji powinny to wziąć pod uwagę następnym razem.
Kolejna edycja ME również odbędzie się w czterech krajach... Pocieszeniem jest tylko to, że jednym z nich będzie Polska.
Nie wiem, czy to wiele zmienia. Władze CEV muszą pomyśleć wcześniej o planie gier, o tym, co może się wydarzyć. Nie może dochodzić do tego, że niektórzy są traktowani priorytetowo. Przykładowo, w tym roku Słowenia aż do półfinału grała u siebie cały czas w jednej hali. Nie może być takich różnic. Albo każdy zespół gra w jednym mieście i się nie przenosi, albo wszystkich czekają przeprowadzki. Federacja europejska powinna o to zadbać.
Tuż po zakończeniu tych mistrzostw w polskiej ekipie było dość powszechne rozczarowanie faktem, że zdobyliście tylko brąz. Po kilku miesiącach jest już większa radość z tego medalu?
Ja cieszyłem się nim od pierwszej chwili, bo to mój pierwszy wywalczony z reprezentacją Polski. Każdy medal jest dla mnie cenny, nawet jeśli tylko brąz. To element mojej kariery i historii. Nie mogę więc powiedzieć, że nie był ważny.
Pojawiły się też głosy, że może ten przegrany półfinał ze Słowenią będzie cenną lekcją przed przyszłorocznymi igrzyskami...
Zgadzam się z tym. Pamiętam podobną historię z czasów, gdy występowałem w Zenicie Kazań. Wygraliśmy wówczas ponad 40 meczów z rzędu i czuliśmy się bardzo pewnie. Niespodziewanie przegraliśmy spotkanie z teoretycznie słabszym rywalem i byliśmy w szoku, jak to się mogło stać. Libero mojej drużyny Aleksiej Werbow powiedział mi: +właściwie to dobrze się stało, bo teraz wszyscy będą jeszcze mocniej pracować na kolejne zwycięstwa+. Wówczas zaskoczył mnie takim podejściem, ale miał rację. Zawodnicy wzięli się potem ostro do pracy i wróciliśmy na drogę sukcesów.
Jesienią został pan ojcem po raz drugi, więc dysponował już doświadczeniem rodzicielskim. Jest duża różnica między wychowywaniem dwójki dzieci a jednego?
Ludzie przestrzegali mnie wcześniej, że starsze może być zazdrosne o to maleńkie i mówili, że może się wiele nowych spraw pojawić. Na szczęście u nas nie było z tym problemu. Jestem bardzo dumny z mojej córki, okazuje dużo miłości swojemu bratu. To, przed czym mnie ostrzegano, u nas się zupełnie nie sprawdziło.
Czekał pan na narodziny drugiego potomka i na debiut w biało-czerwonych barwach, teraz pora na pierwszy występ w igrzyskach. Wybiega pan już myślami do przyszłorocznych zmagań w Tokio?
Zacząłem myśleć o tej imprezie w momencie, kiedy tylko wywalczyliśmy kwalifikację. To moje marzenie. Daję z siebie wszystko na treningach i w meczach oraz dbam o siebie, bo chcę być gotowy i w najlepszej możliwie formie na Tokio. To wyjątkowe wydarzenie, zupełnie inne od wszystkich pozostałych zawodów. Wielu sportowców z różnych dyscyplin znajdzie się w tym samym miejscu i będzie walczyć o najbardziej prestiżowe laury.
Przed ME polska drużyna była wskazywana jako faworyt. Przed igrzyskami też tak będzie?
Nie cierpię, kiedy ludzie wskazują faworytów. To sprawia, że oczekiwania są ogromne, a jeśli potem coś nie wyjdzie, to zaczyna się szukanie, kto zawinił. Nie zgadzam się więc z takim określaniem nas. Jesteśmy wysoko w rankingu i wszyscy wiedzą, że mamy mocny zespół, ale nie chcę mówić, że jesteśmy faworytem. Powiedziałbym, że każdy jest faworytem, jeśli dostał się do turnieju olimpijskiego. My - jak wszyscy pozostali - będziemy walczyć, by odnieść sukces.
Heynen czy kapitan Michał Kubiak twardo deklarują, że polecą do Japonii po złoto...
Ale to zupełnie co innego, gdy mówisz "jestem jednym z faworytów", a że będę walczył z wszystkich sił o złoto. W tej kwestii mam takie samo nastawienie jak oni.
Trener biało-czerwonych latem dbał, by wszyscy siatkarze oglądali codziennie kartki z liczbą dni pozostałych do finału turnieju olimpijskiego w Tokio. Wie pan, ile jeszcze ich zostało?
Dokładnie nie pamiętam w tej chwili, ale wiem, że jest ich ok. 220. Mój umysł nie może się teraz zbytnio skupiać na tej liczbie, ale po sezonie klubowym powiem "ok, pora zacząć odliczać dni". To będzie maj, więc do 9 sierpnia - a tym bardziej do rozpoczęcia igrzysk 24 lipca - będzie już mało czasu. Czekam na to.