"O mało nie dostałem zawału w powietrzu. Cieszę się, że w ogóle wylądowałem i że mi się nic nie stało. Ale oczywiście było mi też bardzo przykro" - mówił po skoku Małysz.

"Trudno powiedzieć co się stało. Myślę, że wpływ miał też wiatr - wyszedłem z progu i lewa narta podeszła mi strasznie wysoko, aż wykręciło mi ją, potem musiałem to korygować, a następnie to samo stało się z prawą nartą i zaczęło mną strasznie chwiać" - tłumaczy Małysz. Twierdzi, że jego lot był raczej ratunkiem przed upadkiem. "Na dodatek chyba poszły mi rzepy w bucie, bo poczułem straszne luzy w powietrzu" - dodaje polski skoczek.

Małysz jest jak zwykle skromny. Nie powiedział wprost, że zawdzięcza zdrowie swojemu doświadczeniu. Nawiązując do niedawnego wypadku czeskiego skoczka w Zakopanem mówił jedynie: "Gdyby porwałoby mi nartę tak, jak Mazochowi, to byłaby kaplica. No nic - teraz już się nic nie zrobi. Trzeba dobrze skakać, a ja jestem nadal w formie".



Reklama