W święto Trzech Króli "Orzeł" z Wisły uplasował się na dziesiątej pozycji i przez to spadł w klasyfikacji końcowej z trzeciej lokaty na szóstą. Hilde wyprzedził Morgensterna i jego rodaka Andreasa Koflera.
Małysz w pierwszej serii rywalizował w parze z Kazuyą Yoshioką. Choć bez problemów pokonał Japończyka i awansował do finału, to jednak był tylko trzynasty z odległością 124,5 m. W finale, aby marzyć o poprawieniu lokaty i wejściu na podium, musiał polecieć znacznie dalej.
Ale planu nie udało się zrealizować (drugi skok był na 126,5 m), choć po zawodach w Innsbrucku trener Hannu Lepistoe był dobrej myśli i szanse wicemistrza olimpijskiego z Vancouver oceniał bardzo optymistycznie.
Małysz w rozmowie z dziennikarzami przyznał, że w czwartek zabrakło jemu nieco taktyki w zawodach. "Mogłem nie skakać w kwalifikacjach. Był taki czas, kiedy można było się sprzeciwić Hannu Lepistoe i postąpić tak jak czołówka. W tym konkursie byłoby to optymalne rozwiązanie, jednak mówi się trudno" - powiedział.
Podkreślił, że pierwszy skok zaważył na jego pozycji w zawodach i całym konkursie. "Popsułem go. Inni oddali dwa równe, a mój był słabszy".
Wyraził jednak nadzieję, że te bardzo dobre w jego wykonaniu - nadejdą. Kiedy? W najważniejszej imprezie sezonu - mistrzostwach świata w stolicy Norwegii (24 lutego - 6 marca).
"Mam nadzieję, że do tego czasu osiągnę wysoką formę i znów będę walczył w Oslo o medal" - zaznaczył Małysz, który pogratulował Morgensternowi zwycięstwa. Jego zdaniem "Morgi" może skakać tak do końca sezonu. "Wygrywa nawet jak ma zły wiatr, skacze specyficznie i stabilnie" - ocenił.