W Norwegii, gdzie zawody w niemal idealnych warunkach miały określić aktualną dyspozycję naszych reprezentantów okazało się, że Polacy są daleko nie tylko za światową czołówką, ale mają problemy z wejściem do konkursu. Zawodził nawet Adam Małysz, który skakał regularnie w to samo miejsce, ale około 10 m krócej od najlepszych.
"Testy potwierdzają, że jestem mocny. Nie wiem, dlaczego nie mogę polecieć dalej" - przyznał Małysz w sobotę, kiedy zajął 25. miejsce. W niedzielę był 27 i znowu nie miał sesnownego wytłumaczenia swojej niemocy.
"Brakuje nam trochę skoków na śniegu. Powinniśmy poświęcić parę dni na nabranie pewności. W moim przypadku nie jest tragicznie, ale tych pięciu metrów jeśli chodzi o odległość brakuje" - próbował wyjaśnić słabe wyniki całej drużyny Marcin Bachleda.
Co robić, do końca nie wiedzą także trenerzy reprezentacji. Po długich konsultacjach podjęli więc decyzję o wycofaniu naszej drużyny z najbliższych konkursów. "Nie jedziemy do Pragelato. Odpuszczamy ten start, bo takie skoki, jak tutaj, nikogo nie cieszą. Za chwilę byłaby nerwówka. Chcemy to jak najszybciej uciąć, wrócić na mniejszą skocznię i wyeliminować błędy" - ogłosił po niedzielnym konkursie Łukasz Kruczek. Pierwszy trener kadry o takim posunięciu dyskutował ze współpracującym z kadrą psychologiem Kamilem Wódką oraz doświadczonymi szkoleniowcami: Apoloniuszem Tajnerem, Janem Szturcem i Hannu Lepistoe.
Polacy najprawdopodobniej pojadą do Ramsau, a stamtąd udadzą się prosto na zawody w Engelbergu. Lider naszej kadry jest zadowolony z takiej decyzji. "Jak najbardziej jestem gotowy odpuścić jeden weekend Pucharu Świata. Dla mnie miejsca w trzydziestce czy odległej dwudziestce nie są satysfakcjonujące. Dla pozostałych chłopaków zajmujących jeszcze gorsze pozycje - tym bardziej. Nie ma sensu jeździć po zawodach i startować z takimi wynikami. Trzeba doszlifować formę w spokojnym miejscu i wrócić do rywalizacji" - uważa Małysz.