Wszystko zaczęło się w Pragelato, gdzie Ammann przed dwoma tygodniami wygrał konkurs Puchar Świata. Wygrała, choć zdaniem Austriaków wygrać nie powinien, bo przy lądowaniu podparł się ręką, czego nie zauważyli sędziowie.

Reklama

"Ammann to rabuś i szuler" - zagrzmiały austriackie media. "Nawet gdyby obniżyli mu noty za styl, to i tak by wygrał" - ripostowali Szwajcarzy.

Oliwy do ognia dolał jeszcze trener Austriaków Alexander Pointner, który na wieść, że sędziowie mieli ograniczoną widoczność przez mgłę, zażądał dowodów w postaci filmu wideo. Walter Hofer stanowczo odrzucił jego żądania, ale niesmak pozostał.

Jeszcze większych kontrowersji dostarczył konkurs w Engelbergu, podczas którego Simon Ammann zwyciężył czwarty raz w sezonie. Jak pisze skijumping.pl, "Simi" z przewagą czterech metrów triumfował nad sklasyfikowanym na drugim miejscu Austriakiem, Wolfgangiem Loitzlem. Taka sytuacja jest nie do przyjęcia dla austriackich orłów, przyzwyczajonych do sukcesów. Trener Alexander Pointner wyzywał, iż lądowanie było byle jakie, a o telemarku nie ma nawet co mówić. Armin Kogler, mistrz świata z 1982 roku, a obecnie komentator stacji ORF, nazwał Szwajcara podstępnym małym złodziejem, któremu brakuje wielkości.

Simon Ammann sprawia wrażenie, jakby nie przejmował się tą grą nerwów. Czuje coraz większą motywację, aby pobić dominujących Austriaków. Najchętniej zrobiłby to podczas zbliżającego się Turnieju Czterech Skoczni, czego mu szczerze życzymy.