Jakie są pana wnioski po weekendzie w Engelbergu?
Adam Małysz: Nie jestem super zadowolony, choć wydaje mi się, że niedzielne skoki były lepsze od tych z pierwszego konkursu. W drugich zawodach, oprócz trójki najlepszych, zawodnicy lądowali bardzo blisko. Wiedzę, że posunąłem się o jakiś kroczek do przodu. Ta strata nie jest już taka olbrzymia. Z 10-15 metrów zrobiło się 1-1,5. Oczywiście nie dotyczy to ścisłej czołówki.
Czuje pan, że robi postępy?
Wiem co mam robić, ale jakoś trudno to wykonać. Cały czas próbuję, szukam, przez co każdy skok jest ciut inny. Najgorsze jest to, że bardzo spóźniam moment odbicia. To jest do mnie aż niepodobne. Zawsze moim głównym problemem było odbijanie się metr przed progiem. Nawet Hannu (Lepistoe, poprzedni trener reprezentacji - red.) się z tym pogodził, dopasował kolejne fazy skoku do takiej sytuacji. A teraz wychodzę z progu za późno.
>>>Cztery Skocznie dla Małysza i Rutkowskiego
Przerwę świąteczną będzie pan chciał poświęcić na kolejne próby?
Raczej nie będzie takiej możliwości. W Szczyrbskim Plesie nasypało podobno mnóstwo śniegu i zamykają skocznię aż do Nowego Roku. A w Polsce nie ma gotowego żadnego obiektu.
Czyli zostają tylko odpoczynek i czekanie?
W sercu chciałoby się skoczyć. Z drugiej strony pojawiają się wątpliwości. Przecież przez siedem dni trenowaliśmy w Ramsau. Trudno mi powiedzieć, co w tej sytuacji byłoby lepsze – odpoczynek czy skakanie.
Ufa pan Łukaszowi Kruczkowi? Trener wie, co robi?
Przede wszystkim doskonale dogadujemy się z Łukaszem. On nie podejmuje decyzji sam, pracuje nad tym cały sztab szkoleniowy. Łukaszowi jest bardzo przykro przez to, że nie tylko ja bardzo słabo skaczę, ale pozostali koledzy również. Widać, że jest zawiedziony tym wszystkim. Miał nadzieję na coś lepszego. Między innymi dlatego zebrał całą grupę fachowców. Nie ogranicza się do swojej wiedzy, lecz korzysta z pomocy ludzi z zewnątrz.
Zastanawialiście się skąd wzięły się problemy? Informacje płynące z kadry przed sezonem były pozytywne. A potem w dwa tygodnie wszystko się posypało.
Wierzyliśmy, że wszystko idzie dobrze. W pewnym momencie, w Trondheim było jednak widać, że jest inaczej. Te starty nie były udane i trzeba było reagować. Nie trzeba się kurczowo trzymać ustalonego planu. Kiedy idzie dobrze, można coś odpuścić, żeby odpocząć. Jeśli się skacze gorzej - należy szybko szukać sposobu na poprawę. Wyjazd na treningi do Ramsau to była słuszna decyzja. Zresztą Łukasz nie podjął jej sam. Cały sztab szkoleniowy i zawodnicy byli za tym.
>>>Małysz: Trzeba być spokojnym
No ale wyraźnej poprawy nie ma. Potrafi pan wyjaśnić, dlaczego?
Dla nas szokujący jest fakt, że fizycznie jesteśmy bardzo dobrze przygotowani. Wyniki testów, które ciągle powtarzamy, są nawet lepsze od tych przeprowadzanych w moich najlepszych latach. To coś dziwnego. Jeśli chodzi o mnie, moja opinia jest taka: zagubiłem technikę potrzebną do wykorzystania mocy, którą dysponuję. Jestem za mocny. Gdybym potrafił dopasować technikę wybicia do mocy, wyniki byłyby o wiele, wiele lepsze.
Ma pan coś pozytywnego do przekazania kibicom?
Żeby w nas wierzyli. Myślę, że Polakom nie trzeba dużo mówić. To są wspaniali ludzie. Nawet tutaj, była grupka rodaków. Cały czas powtarzają: będzie lepiej, nie załamujcie się chłopaki. To podnosi na duchu.
Prezenty na święta zdążył pan kupić?
Z tym gorzej, nie mam jeszcze nic. Zostało parę dni, żeby coś znaleźć, a będzie szał sklepowy, wszędzie pełno ludzi...
Ale choinkę pan już ma?
Też nie, zajmę się tym dopiero po powrocie do domu.