W półfinałach Williams, rozstawiona w tym roku z "ósemką", potrzebowała ledwie 70 minut, by pokonać Ukrainkę Jelinę Switolinę (nr 5.) 6:3, 6:1. Z kolei Andreescu (15.) wygrała 7:6 (7-3), 7:5 ze Szwajcarką Belindą Bencic (13.).

Amerykanka ma w dorobku 23 tytuły wielkoszlemowe w singlu, co jest rekordem w liczonej od 1968 roku Open Ery. Ostatni z nich wywalczyła w styczniu 2017, będąc w początkowym etapie ciąży. Wciąż marzy o zdobyciu 24., dzięki któremu zrównałaby się z liderką klasyfikacji wszech czasów Margaret Court.

Po przerwie macierzyńskiej miała trzy okazje, by dorównać Australijce, ale dwukrotnie w Wimbledonie i przed rokiem na kortach Flushing Meadows, przegrała decydujące starcie.

Reklama

Amerykanka, która 26 września skończy 38 lat, w Nowym Jorku po raz 10. zagra w finale. Przed rokiem w niechlubnych okolicznościach, ze względu na swoje zachowanie, kiedy portugalskiego arbitra Carlosa Ramosa nazwała m.in. złodziejem i kłamcą, uległa Japonce Naomi Osace. Zwyciężyła dotychczas sześć razy (1999, 2002, 2008, 2012-14). Gdy sięgnęła po pierwszy tytuł w tej imprezie, a w środę minie od tego momentu 20 lat, Kanadyjki - której rodzice pochodzą z Rumunii - jeszcze... nie było na świecie.

Półfinał z udziałem Williams był jednostronnym pojedynkiem. Zbierająca wcześniej świetne recenzje Switolina była bez szans w spotkaniu z 13 lat starszą przeciwniczką. W pierwszym secie co prawda tylko raz pozwoliła się przełamać Amerykance, i to w najdłuższym gemie spotkania, ale w drugim od stanu 1:1 już nie zdobyła żadnego. Mimo to triumfatorka nie do końca była z siebie zadowolona.

Reklama

"Niewątpliwie nie pokazałam dziś swojego najlepszego tenisa" - oceniła Williams w pierwszym wywiadzie po zakończeniu meczu.

W rozmowie ze swoją wybitną rodaczką i poprzedniczką Chris Evert przyznała, że to "szalone i niewiarygodne", iż w Nowym Jorku wygrała już 101 meczów, a dwa lata po urodzeniu córki dalej jak równy z równym rywalizuje z najlepszymi tenisistkami globu i znowu wystąpi w wielkoszlemowym finale.

"To nie jest łatwe. Przecież ja przede wszystkim na pełny etat jestem mamą" - zauważyła.

Ze Switoliną zmierzyła się poprzednio dwa lata temu w 1/8 finału turnieju olimpijskiego w Rio de Janeiro i wtedy górą była Ukrainka. W czwartek jednak po raz piąty w ich szóstej konfrontacji zwyciężyła Amerykanka.

Jej finałowa rywalka to inne tenisowe pokolenie. Andreescu jeszcze przed rokiem w Nowym Jorku walczyła w kwalifikacjach, odpadając w 1. rundzie. W głównej drabince Wielkiego Szlema zadebiutowała w styczniu w Melbourne, gdzie osiągnęła drugą rundę.

Po raz pierwszy głośno zrobiło się o niej w marcu, kiedy triumfowała w Indian Wells. W paryskim French Open przebrnęła jedną rundę, głównie z powodu kontuzji ramienia, wskutek której pauzowała dwa miesiące. Wróciła na początku sierpnia, by wygrać jeden z ostatnich sprawdzianów przed US Open - w finale w Toronto, na którego przedmieściach się urodziła, jej rywalką była... Williams. Była liderka światowego rankingu po 20 minutach gry i czterech gemach usiadła na krześle, rozpłakała się i poinformowała, że z powodu bólu pleców nie jest w stanie kontynuować rywalizacji.

Półfinałowe zwycięstwo nad Bencic to 12. wygrany z rzędu mecz zawodniczki z pochodzącej z Mississauguy, gdzie urodzili się także najlepsza obecnie kanadyjska Brittany Crew i dwóch medalistów olimpijskich w wioślarstwie. Mecz był emocjonujący, ale nie zawsze stał na najwyższym poziomie.

Pierwsza partia trwała ponad godzinę i aż do tie-breaka toczyła się zgodnie z regułą własnego podania. W decydującej rozgrywce aż sześć z 10 punktów wygrała jednak odbierająca. W drugim secie przełamanie goniło przełamanie. Szwajcarka prowadziła już 5:2 i serwowała, ale wtedy całkiem straciła koncentrację, później nerwy i przegrała pięć kolejnych gemów.

"Coś niesamowitego. Gdyby mi ktoś przed rokiem tutaj powiedział, że w następnej edycji zagram w finale z Sereną Williams, to pomyślałabym, że zwariował" - podkreśliła Andreescu.

Z Kanady wcześniej do finału Wielkiego Szlema dotarła tylko Eugenie Bouchard, która w 2014 roku przegrała o tytuł w Wimbledonie z Czeszką Petrą Kvitovą.