"Dopóki Michael nie przyszedł na świat, wszyscy ludzie rodzili się równi" - w ten sposób koszykarz Rick Barry zachwycał się kiedyś geniuszem Jordana. O tym, że pochodzący z Nowego Jorku chłopak był najlepszym zawodnikiem w historii dyscypliny, nie ma co dyskutować.Sześć mistrzostw NBA, pięć nagród dla gracza sezonu, dziesięć tytułów króla strzelców ligi - to twarde dowody potwierdzające tę tezę. A jak wygląda życie po życiu Amerykanina? Czy jest równie udane? A może stanowi przeciwieństwo pełnej sukcesów kariery?

Reklama

Pewne jest jedno - poza parkietem Jordan doznaje czasem spektakularnych porażek. Największą z nich poniósł kilka miesięcy temu, w grudniu 2006 roku. "Rozwodzimy się" - rzucił smętnie w kierunku telewizyjnych kamer. W oczach miał łzy. I nic dziwnego, że był załamany - Juanita Vanoy była miłością jego życia. Poznali się we wrześniu 1989 r. w jednej z chicagowskich restauracji. Po kilku dniach byli już nierozłączną parą. "Rodzina jest dla mnie na pierwszym miejscu" - na każdym kroku powtarzał Michael. Niestety, stracił to, co było dla niego tak istotne. Przegrał swój najważniejszy mecz.

Nazwisko warte 10 miliardów
Dlaczego małżonka postanowiła go opuścić? Oficjalnie mówi się o "niezgodności charakterów”. Niektóre media wspominają zaś o tym, że Vanoy miała dość skłonności do hazardu Jordana (uwielbiał odwiedzać kasyna), a także presji związanej z życiem u boku wielkiej gwiazdy. Bo MJ, mimo że od czterech lat nie występuje, nadal jest niebywale popularny. Jak pisze magazyn "People”, ze wszystkich obecnych i dawnych sportowców tylko golfista Tiger Woods jest bardziej rozpoznawalny w każdym zakątku kuli ziemskiej.

Mało który ulubieniec kibiców jest też lepiej opłacany. Jordan zarabia bowiem około 30 mln dolarów rocznie. Nieźle, jak na emeryta. Skąd czerpie zyski? Ano choćby ze sprzedaży butów Air Jordan produkowanych przez Nike. Na rynek wchodzi właśnie XXII model tego obuwia. Cena 170 dolarów za parę. Michael otrzymuje oczywiście pokaźne tantiemy od liczby sprzedanych butów.

Reklama

W tym miejscu warto dodać, że wpływ słynnego koszykarza na gospodarkę wyraża się 10 miliardami dolarów. Tyle zarobiły na marce Jordan wielkie firmy, których produkty reklamował. Najwięcej koncern Nike, któremu Amerykanin zapewnił 5,2 mld dolarów. Na wizerunku Jordana skorzystali też tacy potentaci jak McDonald's, Duracell czy Kodak - pisze DZIENNIK.

Sam Jordan także nie narzeka, choć rozwód z Vanoy kosztował go 150 milionów dolarów. Ciekawe, że Michael wydaje pieniądze z taką samą łatwością, z jaką ogrywał podczas meczów kolejnych rywali. Na co? Ano choćby na rezydencję (warta kilkanaście milinów dolarów posiadłość w Highland Park ma bramę wjazdową z olbrzymim numerem 23) i garnitury, których ma w szafie około 150 (ich wartość to ponad 2 mln dolarów).

Kolekcjonuje też auta. Ma ich w garażu przypominającym gabarytami boisko do piłki nożnej około 40 (ciekawe, że nie posiada ani jednego amerykańskiego wozu). "Lubię dobre samochody. Motoryzacja to hobby wielu starszych panów po czterdziestce" - śmieje się Michael. Jednak mało który człowiek w tym wieku jest równie aktywny co on. MJ prowadzi bowiem sieć restauracji, jest szefem zawodowego motocyklowego teamu, a także współwłaścicielem koszykarskiej drużyny Charlotte Bobcats.

Reklama

Ta ostatnia praca pochłania niemal cały jego czas. "W klubie jestem głównie odpowiedzialny za transfery, a także za morale koszykarzy. Tłumaczę im, że jeśli będą myśleć tylko o pieniądzach, nie przejdą do historii sportu. By stać się kimś w NBA, trzeba być gotowym na krew, pot i łzy" - mówi górnolotnie Jordan.

Bardziej przyziemny jest wspólnik i przyjaciel dawnego idola, milioner Robert Johnson. "Michael lubi rządzić. Od lat namawiałem go, by ze mną pracował. Zgodził się dopiero wtedy, gdy powiedziałem mu, że jeśli przyjdzie do Charlotte, to będzie miał decydujący głos w każdej sprawie" - mwi.

Bóg przebrany za śmiertelnika
"W ciągu kilku lat uczynię z Charlotte mistrzowski team" - dodaje MJ. Na logikę jest to niewykonalne zdanie. Bobcats mają bowiem naprawdę przeciętny skład. W poprzednim sezonie wygrali jedynie 33 z 82 meczów. Nie awansowali nawet do play-off. "Szanse na zrobienie z tych chłopaków czempionów są takie same jak na to, że pilot samolotu z II wojny światowej pokona w powietrzu myśliwca F-16" - kpi dawny gwiazdor NBA Larry Bird. "Z drugiej jednak strony tylko Michael może sprostać takiemu zadaniu. Przecież to nie człowiek, to Bóg przebrany za śmiertelnika" - dodaje były zawodnik Boston Celtics.

Kto wie, może Bird ma rację? MJ zaczął swoje działania od pozbycia się kilku przeciętniaków, którzy obciążali budżet, sprowadził też zdolnego trenera Sama Vincenta. "Jest bardzo skutecznym menedżerem. Prawie tak dobrym, jak był zawodnikiem. On zamieni w złoto wszystko, czego się dotknie. To geniusz" - uważa Charles Barkley, kiedyś wielki rywal Jordana z Phoenix Suns.

Ciekawe, że takich pełnych uwielbienia dla Amerykanina cytatów jest cała masa. "Nie uwierzycie, co on kiedyś zrobił. Podczas jednego z meczów biegał za mną i ciągle powtarzał, że wykona rzuty osobiste z zamkniętymi oczami. W końcu się zdenerwowałem, sfaulowałem go, by się przekonać, co się będzie działo. Ku mojemu zdumieniu Michael dwukrotnie trafił do kosza w ogóle nań nie patrząc" - zachwyca się Dikembe Mutombo.

"To jeszcze nic. Kiedyś, w trakcie spotkania Chicago - Detroit Michael wyskoczył w powietrze i zaczął mnie mijać z charakterystycznie dla siebie wyciągniętym językiem. Nagle przesunął go na drugą stronę buzi, zmienił kierunek lotu, przełożył piłkę z ręki do ręki i zdobył punkty. To wszystko trwało ułamek sekundy. Byłem w szoku. Popatrzyłem wówczas na mojego przyjaciela Chucka Daly’ego, który zbladł z wrażenia" - opowiada John Sally.

"To były dawne czasy. Teraz nie wyskoczę nawet na pół metra do góry. Jestem za stary, by znowu fruwać" - śmieje się Jordan. Poczucie humoru, a także zdolność do wybaczania innym to obok stałej chęci do rywalizacji jego najlepsze cechy. Do takich wniosków dojdzie każdy, kto przeczyta setki artykułów na temat ciemnoskórego gladiatora.

Wybaczył zabójcom ojca
Był rok 1993. Ojciec Michaela James Jordan nie odzywał się do rodziny od dobrych kilkunastu godzin. Koszykarz poprosił policję, by rozpoczęła poszukiwania. Niebawem znaleziono zmasakrowane ciało. Dla pieniędzy zabiło go dwóch czarnoskórych nastolatków. Jordan spotkał się z nimi w więzieniu i potrafił im wybaczyć. Mało kogo byłoby stać na taki gest.

To nie jedyny raz, gdy MJ udowodnił swoją wielkość poprzez sposób, w jaki traktuje maluczkich. Kiedyś Allen Heckard, kierowca z Oregonu będący sobowtórem Jordana, zażądał od niego i firmy Nike 382 mln dolarów odszkodowania. Za co? "Za straty moralne, jakie poniosłem w wyniku ciągłego mylenia mnie z koszykarzem" - mówił. Prasa obśmiała człowieka, tymczasem Michael zadzwonił do niego, by pogadać. Był tak miły, że Heckard przyznał potem: zachowałem się jak idiota.

Innym razem Jordan spłatał figla Magikowi Johnsonowi, kiedyś gwieździe LA Lakers. Podczas konferencji prasowej rzucił do siedzącego obok Johnsona: "Jestem pewien, że w przyszłym sezonie znów pobiję twoich Lakersów. Odkąd odszedłeś z Los Angeles, są wyjątkowo słabi. Wygrałbym z nimi, nawet gdybym miał obok siebie tylko jednego zawodnika - swojego małego synka". "A co by było, jeśli wróciłbym do klubu?" - spytał Magic. "No to wtedy wziąłby obu synków" - rzucił Jordan, a sala ryknęła śmiechem.

Najpiękniejszy uśmiech świata
Fenomen Jordana starają się tłumaczyć popularny prezenter CNN Larry King oraz wspomniany wcześniej Bird. "Społeczeństwo kocha go za tę niesamowitą twarz. Od 30 lat robię wywiady z ludźmi i w tym czasie nie widziałem drugiej osoby, która by się tak pięknie śmiała" - mówi ten pierwszy.

"Dla mnie popularność Michaela polega na tym, że uosabia on sny o potędze każdego z nas. Któż nie marzył choć raz w życiu o tym, by w ostatnich sekundach meczu wziąć piłkę do rąk, a następnie wykonać rzut, który da zwycięstwo? Jordan robił to wielokrotnie i za to go kochamy" - uważa Bird.

1998 rok, szósty finał NBA. Utah Jazz prowadzą z Chicago Bulls 86:85. Do końca meczu pozostało 25 sekund, Jazzmani mają piłkę. Czy wygrali to spotkanie? Oczywiście, że nie! Dlaczego? Oto Jordan zabrał piłkę Karlowi Malone’owi, przebiegł cały parkiet, minął Billa Russela ekwilibrystycznym zwodem, po którym 99 % ludzi złamałoby kostkę, po czym rzucił. To była jego ostatnia akcja w barwach Byków. To była akcja wszechczasów - przekonuje DZIENNIK.

Czy jako menedżer Charlotte zamierza działać równie efektownie? "Tak. A jeśli mi się nie uda, to trudno. Mogę przejść na emeryturę. Będzie mi miło w wieku 50 lat palić cygarka i grać w golfa. Moim szczęściem jest to, że ja już nic nie muszę, ja tylko mogę. Choć oczywiście z drugiej strony bardzo chcę wygrywać. Pragnienie bycia najlepszym daje mi siłę do życia" - podsumowuje Jordan, prawdziwy heros w ludzkim ciele.