Na 15 sekund przed końcem przy stanie 30:30 Wenta wygłosił do zawodników słynną przemowę: "Panowie. Jak wprowadzą siódmego zawodnika, mają 15 sekund. Tylko spokojnie. Mamy dużo czasu" - tłumaczył. 15 sekund wystarczyło i nasi zdobyli upragnioną bramkę. A Polska zaczęła zadawać sobie pytanie: kim jest ten przystojny, opanowany fachowiec, który potrafi przewidywać przyszłość?
"Uczciwy do bólu i twardy facet, który nie boi się mówić prawdy prosto w twarz" - opisuje Wentę były kapitan reprezentacji Grzegorz Tkaczyk. Do tego niesamowicie skoncentrowany na swoim zajęciu. Piłką ręczną może zajmować się po kilkanaście godzin na dobę. "Gdy cała drużyna kładzie się spać, Bogdan po raz 50. włącza mecz naszego kolejnego rywala i analizuje jego grę. Jest wytrzymały jak terminator" - opowiada z uśmiechem Adam Wiśniewski, kiedyś podstawowy skrzydłowy reprezentacji. Nic dziwnego, że to właśnie inwencji oraz energii Wenty przypisuje się niezwykły renesans piłki ręcznej nad Wisłą. Kraj, w którym nie ma ani jednej hali spełniającej międzynarodowe standardy, po raz drugi z rzędu dochodzi do strefy medalowej mistrzostw świata - bez Wenty coś podobnego mogłoby się nie udać.
Zanim został trenerem, był wybitnym zawodnikiem. W rodzimej ekstraklasie debiutował jako 17-latek, uczył się wówczas jeszcze w technikum budowy okrętów. Szczyt jego kariery to przełom lat 80. i 90., kiedy wyjechał do Hiszpanii. Na Półwyspie Iberyjskim najpierw był gwiazdą zespołu Bidasoa Irun, później przez trzy lata (1992 - 1995) grał w słynnej Barcelonie. Gdy w niej występował, piłkarski zespół tego klubu prowadzony przez Johana Cruyffa cieszył się opinią najlepszej drużyny świata. "Dobrze znałem takich zawodników jak Stoiczkow czy Koeman. Oni często przychodzili do nas na mecze" - mówi Wenta. Jego zdjęcie do dziś wisi w klubowym muzeum.
To w czasach kariery zawodniczej przydarzyły mu się dwie historie, które wciąż przywoływane są w każdym artykule na jego temat. Najpierw nie pojechał na igrzyska olimpijskie w Los Angeles w 1984 r. Był z reprezentacją na obozie treningowym, gdy ogłoszono, że z przyczyn politycznych Polska wycofuje się z olimpiady. "Boże, jak ja się radowałem na te igrzyska! Razem ze Zbyszkiem Plechociem spaliśmy nawet w olimpijskich dresach podczas obozu w Zakopanem. Cieszyliśmy się jak dzieci. I wtedy, tuż przed wyjazdem, przyjechał do nas jakiś aparatczyk i powiedział, że nigdzie nie pojedziemy. Wieczorem miał być jeszcze trening, ale trener Zygfryd Kuchta powiedział, że możemy iść do knajpy i się upić."
Na igrzyskach w końcu zagrał, lecz nie w barwach Polski. To najbardziej kontrowersyjna karta w jego życiorysie. W 1997 r., po doskonałych występach w niemieckim klubie Nettelstedt-Luebbecke, otrzymał propozycję gry w reprezentacji Niemiec. I zgodził się. Jako Niemiec zagrał m.in. na igrzyskach w Sydney w 2000 r. Dzisiaj to dla niego trudny temat. "Rzadko z nim o tym rozmawialiśmy. Co sądzę o jego decyzji? Nie mnie to oceniać" - mówi Piotr Obrusiewicz, były reprezentant Polski. Inni nie byli tak delikatni. Na internetowych forach kibice bardzo często nazywali Wentę zdrajcą i volksdeutschem. Sam selekcjoner tak tłumaczy swoją decyzję: "Oczywiście, miałem rozterki. Tym bardziej że nie przyjąłem podwójnego obywatelstwa, tylko zmieniłem polskie na niemieckie. Wytłumaczono mi w ambasadzie, iż muszę tak zrobić. Jednak zmieniając reprezentację, nikogo nie zdradzałem. Zrobiłem to, bo dla mnie zawsze najbardziej liczył się start w igrzyskach. Pojechałem do Sydney z Niemcami i to było wielkie przeżycie."
Wenta zapowiedział Niemcom, że nie będzie grał przeciw Polsce. Słowa dotrzymał - nie wystąpił w spotkaniach eliminacyjnych do mistrzostw świata. Zresztą w 2000 r. był w Niemczech ubóstwiany, a siedem lat później został tam znienawidzony. Dlaczego? Bo powiedział głośno to, o czym inni tylko szeptali: że gospodarze ówczesnych mistrzostw świata wygrali turniej dzięki sędziom. "Niemcy zorganizowali zawody w stu procentach pod swój zespół. Zrobili sobie imprezę, którą mieli wygrać i wygrali" - mówił w lutym 2007 r. Potem przeczytał o sobie w niemieckiej prasie m.in., że pobił dziennikarza sportowego, a jego piłkarzy Niemcy nazwali burakami i prostakami.
Historia z pobiciem dziennikarza była oczywiście zmyślona. Jednak faktem jest, że Wenta bywa impulsywny. Do historii przeszła sytuacja z 1989 r. Wybrzeże Gdańsk Wenty grało wtedy o mistrzostwo Polski z Pogonią Zabrze. Niezadowolony z postawy sędziów Bogdan, niewiele myśląc, złapał za butelkę wody mineralnej, po czym... oblał nią arbitrów. A następnie został zawieszony. Pozbawiony swojego gwiazdora zespół z Pomorza naturalnie przegrał walkę o tytuł. Wenta także jako trener reprezentacji Polski nie zawsze umie zapanować nad własnymi nerwami. Ktoś policzył, że w 125 meczach prowadzonej przez siebie kadry obejrzał aż 35 żółtych kartek. To absolutny rekord świata!
Ale jego impulsywność często wzbudza szacunek. Piłkarze Wenty widzą w niej dowód jego zaangażowania. I odpłacają mu tym samym. "Bogdan? Zrobiłbym dla niego wszystko. Jeśli o 5 rano zadzwoniłby z prośbą o pomoc, na pewno rzuciłbym wszystko i ruszyłbym mu na ratunek" - opowiada Piotr Obrusiewicz.
Piłkarze niezwykle szanują Wentę, mimo że nigdy nie był typem trenera zamordysty. Pozwalał, by palili przy nim papierosy i pili piwo, wręcz nalegał, by mówili do niego po imieniu. "Od pierwszego dnia pracy Wenta zrobił wszystko, aby nas zjednoczyć. Abyśmy się poznali i polubili, kazał nam powymieniać się telefonami, mailami, numerami gadu-gadu i często ze sobą kontaktować. Tak oto kadrowicze z Polski szybko zaprzyjaźnili się z tymi, którzy grali za granicą" - mówi Adam Wiśniewski. Warto dodać, że na pierwszy obóz Wenta przyjechał z... czerwonym irokezem na głowie. Nasz selekcjoner zawsze przejmował trendy od młodzieży. Gdy w modzie było zakładanie opasek na dłoń, od razu sprawił sobie dwie. Nosi je do dziś, mają dla niego wartość sentymentalną. - Na jednej jest napisane: "Christian Berge". To mój kolega z drużyny Flensburga, chory na raka. Sprzedaż tych bransoletek ma pomóc jemu oraz innym ludziom z nowotworem węzłów chłonnych. Na drugiej mam napis: "Jestem silny" - zdradza Wenta.
Na boisku skupiony i waleczny, część tych cech przenosi do życia prywatnego. Rywalizację do upadłego uwielbia także na co dzień. Z tego powodu ustalił kiedyś z żoną Iwoną, że... nie będą razem grać w żadne gry towarzyskie. Ponoć oboje żartują ze znajomymi, że gdyby nie stosowali tej zasady, to prędzej czy później doszłoby do separacji.
Na razie determinacja Wenty zapewnia mu rosnące grono fanów. Zresztą nie tylko determinacja. Jeszcze przed meczem z Norwegią galeria jego zdjęć trafiła na stronę Ciacha.net. Obok portretów innych przystojnych sportowców: Christiana Ronaldo czy Thierry’ego Henry’ego. Tytuł notki brzmiał: "Trener też ciacho". Nowy bohater zbiorowej wyobraźni?