Jest pan spokojny?

MICHAŁ LISTKIEWICZ*: Będę spokojny, jak to wszystko ruszy. Jak spełnimy pierwszy termin UEFA, potem kolejny i kolejny. Na razie nie mogę być spokojny.

Raport który przedstawiła UEFA w sprawie przygotowań Polski do Euro jest druzgocący. Czy trzeba było raportu, aby otworzyć niektórym oczy i uświadomić, że jest naprawdę źle?

Najwyraźniej. Dobrze, że taki raport się pojawił, bo byśmy żyli w błogiej nieświadomości. Jak ktoś sądził, że UEFA się za nas weźmie dopiero po najbliższych mistrzostwach Europy, to się mylił. UEFA musiała się za nas wziąć już teraz, bo jest niedobrze.

Reklama

Udało się panu trochę uspokoić Platiniego?

Ja oraz prezes ukraińskiej federacji Hryhorij Surkis mieliśmy półgodzinne prezentacje. Powiedziałem, że w expose premiera Donalda Tuska Euro 2012 zajęło jedno z naczelnych miejsc. Dodałem, że ministrowie Polski i Ukrainy będą wkrótce rozmawiać na tamat mistrzostw oraz że powołano spółkę skarbu państwa „PL 2012”. Zarzekałem się także, że niektóre punkty w raporcie są już nieaktualne, bo UEFA zbierała materiały w listopadzie, a przecież mamy już luty. Wyznaczono na przykład lokalizację Stadionu Narodowego. Trochę to rozładowało atmosferę.

Przeraził pana ten raport?

Reklama

Był bardzo rzeczowy. W większości punktów trudno było z nim polemizować.

Stracimy Euro?

Nie.

Skąd u pana taki optymizm?

Bo tak samo negatywny raport dostała kilka lat temu Austria i Szwajcaria. Bo raport o przygotowaniach Portugalczyków do Euro 2004 był jeszcze bardziej druzgocący. Bo rozmawiałem z prezydentem UEFA Michelem Platinim. Powiedział, żeby się nie denerwować.

Ale jak tu się nie denerwować, skoro Anglicy już pytają swoją federację, czy nie chciała by się wziąć za organizację Euro 2012? „Daily Telegraph” pisze, że Hiszpania i Francja tylko czeka na potknięcie Polski. A Niemców wystarczy poprosić…

Anglicy opierają się tylko na domysłach. Ja mogę panu powiedzieć prawdę – UEFA jest dobra i skuteczna w zastraszaniu. Straszy nas, abyśmy wzięli się do roboty, jednak żadnych poważnych konsekwencji nie przewiduje. Europejska federacja wychodzi z założenia, że sam widok bata jest mobilizujacy. Nie trzeba bić.

Przedwczoraj nie był pan tak tego pewny.

Wczoraj długo rozmawiałem z Platinim. Uśmiechał się, klepał po ramieniu, dodawał otuchy. Bardzo chce nam pomóc. Wyznaczy specjalnych fachowców od „know-how”, którzy będą z nami współpracować. Poza tym on bardzo chce przyjechać do Polski, doradzić. Oczywiście jeśli politycy go zaproszą…

I to wszystko? Dlatego twierdzi pan, że nie stracimy tego Euro, bo Platini pana pocieszył?

Przez pół godziny rozmawiałem także z prezydentem FIFA Seppem Blatterem. On też bardzo mnie pocieszył. Mówił, że FIFA ma podobne problemy z RPA i wobec Afrykańczyków stosowane są te same metody, jakie UEFA stosuje wobec nas – zastraszanie. Jednak zarówno UEFA, jak i FIFA wie, że i tak się uda. Mistrzostwa świata 2010 będą w Afryce, a mistrzostwa Europy 2012 w Polsce i na Ukrainie.

Czyli teraz rozluźnijmy się trochę i popatrzmy, jak rosną nam stadiony, pojawiają się autostrady?

Bez przesady. Jest źle, naprawdę. Nie chcę jednak, aby Polacy się biczowali ze zgryzoty.

Platini powiedział, że najbliższe pięć, sześć miesięcy będzie decydujące. Co to znaczy?

Że jeśli teraz nie nadrobimy straconego czasu, to później może być za późno.

Wierzy pan, że wszystkie stadiony będą gotowe na dwa lata przed mistrzostwami, czego wymaga od nas UEFA?

A pan wierzy? UEFA pewnie też nie. Jednak lepiej postawić deadline na dwa lata przed niż na pół roku przed imprezą. Portugalczycy mieli termin na dwa lata przed, a na sześć miesięcy do Euro nie mieli jeszcze gotowych stadionów. Wyobraża pan sobie, co by było, gdyby deadline dla Portugalczyków był na początku 2004 roku?

A autostrady? W zeszłym roku oddano do użytku sześć kilometrów austrad. W tym ma być oddanych cztery…

Już pal licho te austrady. UEFA nie przykłada aż takiej uwagi do autostrad. Na drogach nie rozgrywa się meczów. Najważniejsze są hotele, stadiony, lotniska. No i dobra organizacja. Nie może być tak, że od kwietnia zeszłego roku kilka razy zmieniał się sztef sztabu organizacyjnego.

W raporcie UEFA jest napisane, że generalnie wszystko jest źle i za wolno. Czy naprawdę zdaje pan sobie z tego sprawę?

Przecież nie skaczę z radości. Raport jest negatywny, przyznaję. Zmarnowaliśmy kilka miesięcy – to też przyznaję. Ale nie załamujmy się. Zakasajmy rękawy i bierzmy się do roboty. Teraz najgorsze co może się nam przytrafić, to szukanie winnych. Portugalczycy organizowali swoje mistrzostwa ponad podziałami. I dobrze na tym wyszli.

Minister Drzewiecki już zwalił winę na poprzednią ekipę.

Nie wiem co dokładnie na ten temat powiedział pan minister. Wiem, że był zaniepokojony. Wczoraj złożyłem raport na jego ręce. Obiecał mi, że „PL 2012” wkrótce wypełni się fachowcami. Swoją pomoc zaoferowali także Holendrzy.

A pan co zrobi?

Niektóre swoje obowiązki dotyczące kierowaniem PZPN przekaże innym osobom. Muszę skupić się na Euro. Będziemy jeździć do miast, naciskać na niektórych ludzi, aby działali szybciej.

Dla dobra Euro usunie się pan w cień?

Tak. Chociaż wydaje mi się, że jestem potrzebny i w sztabie Euro, i w PZPN. UEFA rozmawia ze mną od kilkunastu lat. Ta współpraca dobrze się układa, więc po co ją zrywać?

A z Włochami pan rozmawiał? Nadal chcą nam zabrać te mistrzostwa?

Podczas kongresu UEFA w Zagrzebiu przyszli do nas członkowie włoskiej delegacji. Usłyszeliśmy od nich, że to, co powiedział szef Ligi Włoskiej Antonio Matarrese, nie jest oficjalnym stanowiskiem Włoskiego Związku Piłki Nożnej. Nieoficjalnym zresztą też nie. Włosi z chęci przyjadą na mistrzostwa Europy do Polski – usłyszałem – i powalczą o złoty medal. Delegaci innych krajów mówili podobne rzeczy. Nikt sobie nie wyobraża, że Polska straci Euro.

Ale to jest możliwe.

Dlatego błagam: Euro jest sprawą wszystkich, nie tylko PZPN. Apeluję do polityków. Pomóżcie!


* Michał Listkiewicz, ur. 20.03.1953 r. Od 1999 roku jest prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej. W listopadzie zeszłego roku objął stanowisko koordynatora UEFA ds. Euro 2012