Polska Agencja Prasowa: Jak zawodnicy reprezentacji Polski zareagowali na informację o śmierci Lambrechta?

Andrzej Sypytkowski.: Byli zdruzgotani. Tym bardziej, że niektórzy z nich widzieli ten wypadek. Paweł Franczak był naocznym świadkiem. To był fatalny zbieg okoliczności. Dwa metry w tę albo we w tę i Lambrecht by się tylko trochę poobcierał i pojechał dalej. To była nowa, szeroka droga i wtopiony w asfalt plastikowy element odblaskowy. Kolarze jechali wolno, nic się nie działo, początek etapu, z przodu jechała ucieczka, a Belg – jak opowiadał Franczak - musiał być trochę rozkojarzony, najechał na ten plastik i wylądował w rowie. Właściwie to nawet nie była kraksa. W rowie akurat był przepust i on niefortunnie całym ciałem uderzył w ten beton. Niestety, w kolarstwie nieszczęśliwe wypadki się zdarzają. Na Wyścigu „Hubala” Piotr Brożyna uderzył w zaparkowany metr obok trasy samochód i pękł mu kręgosłup.

Reklama

PAP: Pojawiają się interpretacje, że Lambrecht mógł zasłabnąć, na co mógłby wskazywać bardzo niski poziom cukru. Zdaniem lekarza wyścigu, wiele wskazuje na to, że tak było, bo Belg nie próbował bronić się rękami przed upadkiem.

Reklama

A.S.: Trudno powiedzieć, ale przypomnę, że podobny wypadek, jeśli nie identyczny, zdarzył się dwa miesiące temu podczas Małopolskiego Wyścigu Górskiego. Karol Domagalski też uderzył klatką piersiową i brzuchem w betonowy przepust. Na szczęście wraca do zdrowia, ale przez trzy tygodnie istniało zagrożenie życia, a pierwsze dwie noce były tragiczne. Miał podobne obrażenia: połamane żebra, uszkodzone płuca, wątroba, śledziona.

PAP: Kolarze są bardzo szczupłymi sportowcami, z minimalną tkanką tłuszczową. Są bardziej narażeni na tego typu urazy?

Reklama

A.S.: Coś w tym jest. Kolarze pracują przede wszystkim nad wydolnością, muszą mieć siłę w nogach, ale ich masa mięśniowa od pasa wzwyż nie jest tak duża jak u zwykłego człowieka. Nie mają poduszki amortyzacyjnej w postaci tkanki tłuszczowej. Na zdjęciach sprzed 30 lat, za moich kolarskich czasów, zawodnicy byli szczupli, ale nie aż do tego stopnia co dziś. Bernard Hinault czy Miguel Indurain wyglądali inaczej niż Egan Bernal. Szukając przewagi nad innymi, dzisiejsi kolarze bardzo pilnują diety i są „wycieniowani” do granic możliwości, a przez to bardziej narażeni na kontuzje.

PAP: Jak można ich zabezpieczyć przed wypadkami?

A.S.: Technologia idzie do przodu. Gdy startowałem w Giro d’Italia, mogłem jechać bez kasku, ale na wyścigach w Australii czy w Stanach Zjednoczonych musiałem go zakładać, bo oni mieli swoje odrębne przepisy. Dobrze pamiętam moment, gdy po śmierci Andrieja Kiwiliewa w wyścigu Paryż-Nicea (w 2003 roku – PAP) wprowadzono ten obowiązek. Dziś kask nikomu nie przeszkadza, nie wyobrażam sobie jazdy bez kasku, ale jednocześnie jest coraz więcej wypadków, prędkości są coraz wyższe, rowery coraz doskonalsze. Kiedyś sprinterzy finiszowali z prędkością 55-60 km/h, a dziś osiągają 70-80 km/h. I gdy już dojdzie do wypadku, skutki są często tragiczne. Więc trzeba szukać nowych zabezpieczeń.

PAP: Czy jest pomysł, aby wprowadzić np. ochraniacze na tułów?

A.S.: Być może w przyszłości pojawią się koszulki z poduszkami powietrznymi, może zamiast koszulek będą kamizelki ze specjalnego tworzywa. Są już prowadzone prace nad kaskiem z poduszką powietrzną. Miałaby się ona otwierać w momencie upadku kolarza i zabezpieczać kark.

PAP: Jak pan ocenia decyzję organizatorów wyścigu o neutralizacji czwartego etapu, aby oddać hołd Lambrechtowi?

A.S.: Wszyscy ją chwalą. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Ta tragedia wywołała ogromny oddźwięk w świecie kolarskim, o czym się przekonałem odbierając wiele telefonów, m.in. z Włoch. Belgowie wierzyli w to, że za dwa, trzy lata Lambrecht będzie miał szansę wygrać Tour de France. To był wielki talent, jako 22-latek jeździł w bardzo dobrej drużynie, wspaniale się rozwijał i już miał świetne wyniki. Niestety, przez głupi zbieg okoliczności nie ma go już z nami.

Rozmawiał: Artur Filipiuk