Chociaż ogrywanie rywali w potyczkach towarzyskich to przecież żadne sukcesy, w ciągu kilku dni nasi kadrowicze mogą zgarnąć ze związkowej kasy okrągły milion złotych. Na takie pieniądze piłkarze biało-czerwoni z pewnością nie zasługują.
Nic dziwnego, że reprezentanci Polski traktują drużynę narodową jak maszynkę do zarabiania kasy. Po tym, jak niewiele warte zwycięstwa z Norwegią i Mołdawią na początku roku oraz remis z rezerwami Grecji wyceniono łącznie na 550 tysięcy złotych, kadra Smudy stanie przed szansą na zgarnięcie prawdziwej fortuny.
Jak ustalił Fakt, w przypadku rywalizacji z zespołami z czołowej dziesiątki rankingu FIFA premie od PZPN zdecydowanie rosną. W spotkaniach z Meksykiem i Niemcami Polacy mogą zarobić nawet milion złotych, z kolei każdy remis oznacza zysk 250 tysięcy złotych do podziału pomiędzy zawodników. Takie kwoty już jakiś czas temu wynegocjowała z szefami związku rada drużyny, której przewodniczą: kapitan kadry Jakub Błaszczykowski i Rafał Murawski. Zasady premiowania mają obowiązywać aż do rozpoczęcia finałów mistrzostw Europy. - Potwierdzam, że będą premie za zwycięstwa w prestiżowych meczach towarzyskich. Za dobrą i skuteczną grę z wymagającymi rywalami warto wynagradzać - przyznawał kilka miesięcy temu prezes PZPN Grzegorz Lato.
"To pozbawiona sensu, kompromitująca sytuacja. Przecież prawdziwe pieniądze wszędzie na świecie zarabia się dzisiaj w klubach, a reprezentacja to tylko przerywnik na przymierzanie ubrań" - mówi Faktowi były reprezentant Polski Andrzej Iwan.
"Na miejscu PZPN też mógłbym obiecać zawodnikom takie nagrody, bo piłkarze i tak ich nie dostaną. Nie mamy szans na zwycięstwo z Meksykiem i Niemcami, dlatego kadrowiczom takie premie zwyczajnie nie grożą" - ironizuje Iwan.
Jedyne premie za grę w kadrze polscy piłkarze mogą zarobić w sparingach ze słabeuszami. Towarzyskie mecze z najlepszymi na świecie czy ogranie zespołów z europejskiej czołówki na Euro 2012 to dla biało-czerwonych niespełnione marzenia.