Przed losowaniem fazy grupowej marzył pan o włoskim Udinese. Powiedział pan wtedy: „jeszcze ich dorwę!”. I dorwie pan, ale w trzeciej rundzie. Jest pan zadowolony?

Franciszek Smuda: Ogromnie, bo musi znaleźć zastosowanie przysłowie, że do trzech razy sztuka. Dwa razy ten klub eliminował mnie z europejskich pucharów – w Widzewie i w Legii. Teraz trafiam na nich po raz trzeci i pora się w końcu zrewanżować. Wiem, że mamy szansę wyeliminować Włochów. Chciałem tylko uniknąć Metalista Charków. Nie lubię wypraw na Wschód – rywal mało atrakcyjny, a jeszcze logistycznie to wyprawa jak na jakiś ośmiotysięcznik w Himalajach.

Reklama

Z włoskimi zespołami nie ma pan jednak dobrego bilansu. Eliminowały pańskie drużyny pięć razy.

Już kilka takich statystyk w Kolejorzu przełamałem. A mówiąc poważnie, nie przegrywałem z kretesem, były to mecze na styku. Parma na przykład uciekła spod stryczka, bo po remisie 1:1 u siebie, mieliśmy u nich strzał w słupek. Byłoby 2:2 i nasz awans. A kilka miesięcy później ten zespół wywalczył Puchar UEFA. Właściciel Interu Massimo Moratti powiedział kiedyś po spotkaniu z Wisłą w Krakowie, że będzie żył 20 lat mniej. A z awansu cieszył się jak dziecko. Bo też powinien Inter odpaść.

Reklama

Przed każdym losowaniem powtarzał pan, że cieszyłby się też z konfrontacji z zespołem z Niemiec. Jest na nią szansa, pod warunkiem, że Lech przejdzie Udinese, a VfB Stuttgart wyeliminuje Zenit St. Petersburg. Ma szanse?

Stuttgart może być lepszy, bo Zenit już nie gra tak jak w poprzednim sezonie. A do tego mają odejść największe gwiazdy, z Andriejem Arszawinem na czele.

Rozpoczynacie wiosnę już 18 lub 19 lutego. A pan zamiast skracać urlopy piłkarzom, wręcz wydłużył je o jeden dzień. Dlaczego?

To nagroda za zwycięstwo nad Feyenoordem. Obiecałem to zawodnikom i dotrzymałem słowa. Cztery tygodnie przygotowań nam w zupełności wystarczą.