Czytał pan wczorajszy wywiad w „Dzienniku” z Grzegorzem Latą?

Muszę powiedzieć, że jestem nim mocno zniesmaczony. Argumenty prezesa PZPN, który atakuje mnie osobiście, nie są merytoryczne. To raczej odzwierciedlenie kompleksów Grzegorza i próba leczenia ich moim kosztem. Ja nigdy kompleksów nie miałem, dlatego nie mam zamiaru z nim polemizować.

Reklama

Lato twierdzi, że to pan go atakuje, bo nie może pogodzić się z porażką w wyborach na prezesa PZPN...

Ja o tym, że mnie nie wybrali na prezesa PZPN, zapomniałem dwa dni po fakcie. Lato musi jednak liczyć się z tym, że dopóki będę chodzić po tym świecie, moje nazwisko w kontekście futbolu będzie się przewijać. Nie zniknę nagle tylko dlatego, że sala głosowała na Grzegorza. Nie jestem chory na to, aby być prezesem PZPN, mam mnóstwo innych zajęć. Gdyby zależało mi na jakimś stanowisku w związku, tobym się z Grzegorzem dogadał przed wyborami i nie byłoby sprawy. Chciałem mu bezinteresownie pomóc i doprowadzić do nieoficjalnego spotkania z Platinim. Nie ja wymyśliłem tę kolację, tylko Michel powiedział, że chce poznać Grzegorza. Lato zareagował arogancko, a teraz jeszcze bajki opowiada, że ja miałem w tym jakiś interes.

Reklama

Prezes PZPN wyraźnie kpił sobie z pana sugestii, że można było podczas takiego spotkania załatwić dwóm dodatkowym polskim miastom organizację mistrzostw Europy.

No i niech tak dalej uważa. Tylko ja się pytam, dlaczego w ostatniej chwili dopisał do swojego programu wyborczego punkt, w którym zapewniał, że postara się, aby do stawki dołączono także Kraków? Lato musi zrozumieć, że uprawianie polityki to także umiejętność poruszania się za kulisami, rozmawiania, dogadywania się z ludźmi. Zapewniam pana, że lepiej kogoś takiego jak Platini móc traktować jak kumpla czy przyjaciela, niż zadowalać się oficjalną audiencją. Zaraz po wyborach Grzesio zachłysnął się władzą i jakoś nie może z tego stanu się wydobyć. Wierzę, że wreszcie jednak dojrzeje i załapie, o co chodzi w zarządzaniu.

Tak naprawdę pana tezy, że gdyby pan został prezesem PZPN, to mielibyśmy sześć miast w Euro, też nie da zweryfikować...

Reklama

Wiem na 200 procent, że tak by się stało, ale oczywiście nie mogę tego teraz udowodnić. Zapewniam jednak, że nie pozwoliłbym sobie przed wyborami na taką obietnicę, gdyby nie miała solidnych podstaw. Przecież gdyby się nie sprawdziła, byłbym spalony w świecie biznesu, w którym się poruszam. Jak Lato twierdzi, że to jest takie bońkowe gadanie, to mi się nie chce z nim polemizować na tak niskim poziomie. To jest dobre na odpuście, ale nie wśród poważnych ludzi.

Też jest pan zdania, że niezgłoszenie polskiego kandydata do Komitetu Wykonawczego UEFA było zwykłym niedopatrzeniem w PZPN?

Jeśli mam na chwilę użyć języka pana prezesa, to powiem, że to jest właśnie takie typowe latowe pier... Jak to się nic nie stało? Jakie niedopatrzenie? Otóż stało się. Mieliśmy niepowtarzalną szansę, aby nasz człowiek był wśród piętnastki ludzi, którzy podejmują najważniejsze decyzje w europejskiej piłce. Sami pozbawiliśmy się szansy systematycznych spotkań z najważniejszymi ludźmi w europejskiej piłce.

Lato twierdzi, że jedyną osobą, która mogłaby być zgłoszona, był on sam, a pan jako osoba prywatna czy nawet jego doradca Michał Listkiewicz nie był nawet brany pod uwagę...

Generalnie to byłoby lepiej, żeby do takiej komisji wysłać człowieka, który porozumiewa się w językach obcych i może na luzie ze wszystkim pogadać. Ale niech byłby i Grzesiek. Tylko trzeba było to zrobić. Argument, że się tego nie zrobiło, bo ktoś zgubił faks, a prezes wie to, tylko nie powie, to jest - za przeproszeniem - pieprzenie. Podobno cały sztab ludzi pracuje nad wizerunkiem Grzegorza, może powinni zająć się także robieniem porządków.

Chce się pan odnieść do dawnego meczu pana Widzewa, ze Stalą Mielec Laty, w którym pana klub przegrał 0:3. Lato przypomniał o tym trochę z przymrużeniem oka, aby podkreślić, że na boisku też pan z nim przegrywał...

Fakt, że Grzegorz powołuje się na dawne mecze, świadczy o tym, że nie myśli on kategoriami prezesa, zarządcy czy przedsiębiorcy, ale wciąż piłkarza. Mówi sobie tak: zabawki są moje i teraz tylko ja się będę nimi bawić. Mogłem mu pomóc, nie chciał, trudno. Na pewno nie jest tak, że się na niego obrażam. Prędzej czy później się spotkamy, pewne sprawy nie zaszły tak daleko, żeby nie można ich było odkręcić. Niech pan w tym miejscu postawi trzy kropki. W każdym razie możemy jeszcze razem działać. Nie robię zamachu na Grzegorza, nie zamierzam go wysadzić z siodła. A i a propos meczów Widzewa ze Stalą Mielec. To ja z kolei przypominam sobie taki mecz w Łodzi, który wygraliśmy 2:1, a ja strzeliłem im oba gole.