Skoczek z Wisły prowadził po pierwszej serii - uzyskał w niej najdłuższy skok w całym konkursie - 138,5 m. W swojej drugiej próbie nerwy kibiców wystawił na poważną próbę. Kiedy na tablicy wyświetliła się odległość 128,5 m, publiczność zamarła w oczekiwaniu na noty sędziowskie i końcową lokatę Małysza. Jak się okazało, zdenerwowanie nie było potrzebne. Polak, mimo słabszego skoku, wyprzedził Austriaka Andreasa Koflera o 5,4 pkt.

Reklama

"Kiedy wyszedłem z progu, zamarłem, ale to dzięki waszemu dopingowi poleciałem tak daleko" - powiedział Małysz do zgromadzonych fanów zaraz po dekoracji.

Kofler wskoczył na podium w wielkim stylu. Po pierwszej serii był szósty, ale w drugiej oddał skok na odległość 134,5 m. Trzecia lokata dla Niemca Severina Freunda. Poprzednio Małysz triumfował w Zakopanem w konkursie rozegranym 30 stycznia 2005 roku.

W finałowej trzydziestce wystąpiło jeszcze trzech Polaków. Kamil Stoch był 17., Piotr Żyła 21., a Stefan Hula 24.

"Takie są uroki bycia skoczkiem. Jak się ma kilka konkursów z rzędu, świętować można dopiero po zakończeniu ostatniego" - przyznał na konferencji prasowej.

Reklama

Poprzednie zwycięstwo Małysz odniósł 25 marca 2007 roku w Planicy. Od tamtego czasu piętnaście razy stał na podium, ale nigdy na jego najwyższym stopniu. W skoczku z Wisły nie budziło to jednak irytacji.

"Zawsze wierzę w swoje możliwości i jestem cierpliwy. Jeśli ciężko pracowało się latem, to efekt musi przyjść. Trzeba tylko w to wierzyć, a ja wierzę w Hannu (Lepistoe, trener Małysza - przyp. PAP) i w to, co robimy. Przed wylotem do Japonii słyszałem, że o starcie w Sapporo sam zdecydowałem i Hannu nie jest z tego zadowolony. Skąd takie rzeczy? W Polsce jest chyba ze dwóch, może trzech dziennikarzy, którzy dobrze mówią po niemiecku. Reszta dzwoni do niego, słucha, a potem i tak pisze co chce. To była nasza wspólna decyzja. Ja bym mu się nigdy nie sprzeciwił, jest zbyt doświadczonym trenerem. Potrafimy rozmawiać i dochodzić do porozumienia" - powiedział dwukrotny wicemistrz olimpijski z Vancouver.

Reklama

W Zakopanem wysoką formę zasygnalizował już w czwartek. Wygrał oba treningi, najdalej skakał w kwalifikacjach. W piątkowym konkursie prowadził po pierwszej serii. Drugim skokiem w sercach kibiców zasiał jednak niepokój. Obawy, czy uda się wygrać, miał także on sam.

"Po wylądowaniu nie wiedziałem, które miejsce zajmę, bo zanim usiadłem na belce, tam na górze włączone były dmuchawy. Zagłuszały spikera i nie słyszałem, jakie wyniki mieli ci, którzy skakali przede mną. Bałem się po prostu, że to 128,5 metra może być za mało" - wyznał.

To było 39. zwycięstwo Małysza w zawodach Pucharu Świata. W klasyfikacji wszech czasów zajmuje drugie miejsce. O siedem triumfów więcej ma Matti Nykaenen. Cztery lata temu wyprzedzenie Fina wydawało się kwestią czasu. Teraz wciąż jest możliwe, ale będzie bardzo trudne.

"Nie koncentruję się na tym, że Nykaenen jest blisko. Bądźmy szczerzy, nie jestem już młodym zawodnikiem. Mnie jest bardzo ciężko wygrywać. Ten sport niesamowicie eksploatuje, nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Trzeba być niewiarygodnie silnym, by utrzymać wysoką formę przez wiele lat. I właśnie z tego jestem bardzo dumny. Zawdzięczam to jednak mojej rodzinie, która zawsze mnie wspierała. Bez ich akceptacji, nie byłoby mnie tu, gdzie teraz jestem" - przyznał 33 letni zawodnik.

W sobotę o 16.30 drugi konkurs w Zakopanem. Konkurs, jak Małysz przyznaje, znacznie trudniejszy.

"Rosną oczekiwania, a jest we mnie takie coś zakodowane, że nie skaczę tylko dla siebie, ale także dla tych tysięcy kibiców" - dodał.