Urodzony w Wiśle w 1977 roku Małysz jako trzyletni chłopiec próbował sił na nartach zjazdowych, ale interesowały go już także skoki narciarskie. Przedszkolak Małysz budował ze śniegu miniaturowe skocznie i próbował z nich skakać.

Reklama

Był skazany na sport, a miłość do nart wpajano mu od urodzenia. Pradziadek miał własną skocznię, na której najlepsi beskidzcy zawodnicy osiągali odległości w granicach 50 metrów. Ojciec był kierowcą w klubie sportowym Wisła, a wujek - Jan Szturc, najpierw znanym skoczkiem, a po zakończeniu kariery - trenerem.

W 1984 roku Małysz rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Wiśle-Głębcach. Naukę łączył z uprawieniem sportu - skoków i kombinacji norweskiej w klubie KS Wisła oraz piłki nożnej w szkolnej sekcji. Trzyletnią szkołę zasadniczą skończył w Ustroniu ze specjalnością blacharz-dekarz.

Rok 1994 był dla niego przełomowy. Wywalczył mistrzostwo Polski w skokach w Zakopanem i wicemistrzostwo juniorów w kombinacji, ale trener Szturc zdecydował, że ze względu na drobną budowę ciała Adam musi się poświęcić jednej dyscyplinie. Wątpliwości nie było - wybór padł na skoki, ale i tu nie było łatwo. Mały, drobny miał kłopoty z dopasowaniem nart i butów. Nie brakowało mu jednak zapału i talentu.

Reklama

W 1994 roku znalazł się w reprezentacji skoczków powadzonej przez Czecha Pavla Mikeskę. Pierwszą imprezą, w której wystartował, był Turniej Czterech Skoczni w sezonie 1994/95. Wyjazd sponsorowali mu trener i sąsiedzi. To nie były wyrzucone pieniądze. W konkursie w Innsbrucku zajął wysokie jak na debiutanta, 17. miejsce. W mistrzostwach świata w kanadyjskim Thunder Bay wyniki też były dobre - 11. miejsce na średniej skoczni i 10. na dużym obiekcie.

16 marca 1996 roku Małysz odniósł pierwsze zwycięstwo w zawodach PŚ w Oslo-Holmenkollen. W tym samym roku stanął na podium także w Iron Mountain (drugi), w Falun (drugi) i w Lahti (trzeci). W klasyfikacji generalnej PŚ na koniec sezonu uplasował się na siódmym miejscu.

W styczniu 1997 roku Małysz zaręczył się z Izabelą Polok. 14 czerwca w kościele ewangelicko-augsburskim w Wiśle odbył się ślub, a 31 października urodziła się córka Karolina.

Reklama

"To jest chwila jedna na całe życie. Wisła, 14 czerwca 1997 roku. Widzę, jak rodzice witają nas chlebem i solą. Tłuczemy kieliszki na szczęście. Niosę żonę na rękach. Na naszym weselu przez trzy dni bawiło się 120 osób. A potem pochmurny 31 października w tym samym roku. Na świat przychodzi Karolinka. Miałem ledwie 20 lat, Iza - 19. Ludzie dziwili się, że tacy młodzi skaczemy na głęboką wodę, a ja psychicznie bardzo szybko dojrzewałem" - wspominał w jednym z wywiadów.

Kolejne dwa lata - 1998 i 1999 nie były udane dla skoczka z Wisły, który myślał nawet o zakończeniu kariery. W igrzyskach w Nagano zajął na średniej skoczni 51., a na dużej - 52. miejsce. W klasyfikacji generalnej PŚ był dopiero 30., a w 1999 roku - 43.

Pod kierunkiem nowego trenera reprezentacji Apoloniusza Tajnera, współpracując ze Szturcem, psychologiem dr Janem Blecharzem i fizjologiem prof. Jerzym Żołądziem. Małysz zaczął skakać lepiej. Na otwarcie sezonu 2000/01 polscy skoczkowie pojechali do Kuopio. O pobycie w fińskim mieście Małysz pamięta do dziś. Po wygraniu serii kwalifikacyjnej tuż przed konkursem został zdyskwalifikowany za zbyt długie narty. Falstart nie spowodował załamania sportowca, a jego forma rosła powoli, by wystrzelić w Turnieju Czterech Skoczni.

Murowanym faworytem prestiżowego turnieju był prowadzący w klasyfikacji generalnej PŚ Martin Schmitt. Niemiec zgodnie z przewidywaniami wygrał pierwszy konkurs w Oberstdorfie, a Małysz był czwarty, ale w pozostałych zawodach role się odwróciły. Małysz triumfował w Innsbrucku i Bischofshofen i po raz pierwszy w historii TCS Polak wygrał klasyfikację generalną.

Do końca sezonu Małysz utrzymał znakomitą formę. Po TCS dwukrotnie wygrał zawody PŚ w lotach w czeskim Harrachovie, a po kolejnym zwycięstwie w Salt Lake City wyprzedził Schmitta w klasyfikacji generalnej PŚ. Do końca sezonu fotela lidera nie oddał. Został pierwszym polskim zdobywcą Kryształowej Kuli.

W lutym 2001 roku podczas mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w Lahti zdobył dwa medale: złoty na skoczni K-90 i srebrny na obiekcie K-116. Były to pierwsze medale MŚ reprezentantów Polski od 1978 roku, kiedy Józef Łuszczek zdobył złoto w biegu narciarskim na 15 km i brąz na 30 km.

W sezonie 2001/02 dominowali Małysz i Niemiec Sven Hannawald. Polak był lepszy w zawodach poprzedzających TCS - w dziewięciu aż sześciokrotnie stawał na najwyższym stopniu podium. Forma Hannawalda eksplodowała podczas Turnieju Czterech Skoczni. We wszystkich konkursach Niemiec wygrywał zdecydowanie. Małysz przeżywał w tym czasie niewielki kryzys, zajmował miejsca w ścisłej czołówce, ale nie był w stanie wygrać ze znakomicie dysponowanym rywalem.

Igrzyska w Salt Lake City wymusiły przerwę w rywalizacji o Kryształową Kulę. Małysz nie zawiódł. W pierwszym konkursie na średniej skoczni wywalczył brązowy medal. Był to pierwszy medal olimpijski reprezentanta Polski od 1972 roku, kiedy złoto w konkursie skoków zdobył Wojciech Fortuna. W zawodach na dużej skoczni został wicemistrzem olimpijskim.

Po igrzyskach skoczkowie wrócili do rywalizacji w PŚ. Wszystko rozstrzygnęło się 15 marca w Trondheim. Małysz wyprzedził Hannawalda i dzięki temu na dwa konkursy przed końcem rywalizacji po raz drugi z rzędu zapewnił sobie triumf w klasyfikacji generalnej.

W sezonie 2002/03 Małysz znowu ścigał się z Hannawaldem. W całym cyklu wygrał trzy konkursy. Niemiec triumfował sześciokrotnie, ale zdarzały mu się także potknięcia. Niemiec stracił cenne punkty opuszczając więcej zawodów niż Małysz. Efekt - trzecia Kryształowa Kula dla Polaka.

2003 rok to także niezapomniane MŚ w Val di Fiemme. Na skoczni w Predazzo Małysz dwukrotnie deklasował rywali. Trenerzy innych ekip mówili, że jego skoki są "nie z tej planety". Pozostawało tylko czekać co przyniesie następny sezon.

Po trzech wspaniałych latach przyszedł jednak kryzys. W kolejnym sezonie Adam nie wygrał żadnych zawodów, a na podium był tylko cztery razy. Pod koniec sezonu miał także groźny upadek w Salt Lake City i opuścił kilka ostatnich konkursów. W klasyfikacji generalnej był 12.

W kolejnych dwóch sezonach Małysza prowadził Austriak Heinz Kuttin. W pierwszym skoczek z Wisły był czwarty w Pucharze Świata, ale z mistrzostw świata w lotach z Oberstdorfu wrócił bez medalu. Podobnie jak z igrzysk w Turynie. Rozczarowania zawodami olimpijskimi nie powetował sobie w Pucharze Świata - był dziewiąty.

Początki współpracy z obecnym szkoleniowcem, doświadczonym Hannu Lepistoe były obiecujące. W sezonie 2006/2007 zdobył złoty medal mistrzostw świata i po raz czwarty sięgnął po Kryształową Kulę w PŚ. Gdy kolejny rok nie był tak udany (Małysz nie stanął na podium), podziękowano Lepistoe za współpracę, a pieczę nad kadrą objął dwa lata starszy od Małysza, były kolega z kadry Łukasz Kruczek. Nie był to jednak krok w dobrym kierunku. Początek sezonu był słaby i po rozmowach z władzami Polskiego Związku Narciarskiego zdecydowano się powrócić do sprawdzonej koncepcji.

Fin stał się indywidualnym szkoleniowcem najlepszego polskiego skoczka, a ten wrócił do bardzo dobrego skakania. Nie tylko jednak wyniki były ważne. Małysz uwierzył, że znowu może wygrywać i znalazł potrzebną do tego motywację. Otwarcie zaczął nie tylko mówić o złotym medalu w Vancouver, ale także o kontynuowaniu kariery. Dwa wicemistrzostwa olimpijskie w Vancouver w 2010 r. potwierdziły trafność decyzji w sprawie Lepistoe. Tandem jest tak zgrany, że szkoleniowiec zapowiedział, iż skończy przygodę razem z Małyszem.

Małysz osiągnął wszystko oprócz... najcenniejszego trofeum - olimpijskiego złota. Czy sięgnie po nie w Soczi w 2014 roku? Decyzja o starcie w igrzyskach w Rosji jeszcze nie zapadła.

Przez Niemców nazywany "królem Weissflogiem II", Austriacy wolą mówić "Goldberger Wschodu", a Polacy co chwilę wymyślają nowe przydomki. Najbardziej powszechny jest "Orzeł z Wisły", który sygnalizuje miejsce urodzenia.

Małysz jest skromny, pracowity i uśmiechnięty. Sukcesy go nie zmieniły. Pozostał sobą. Za to kochają go nie tylko Polacy, którzy ubrani w biało-czerwone barwy, z transparentami i trąbkami jeżdżą za nim po całym świecie. "Małyszomania" trwa od ponad dekady i nie zanosi się na to, by miała szybko wygasnąć.

"To dzięki kibicom czerpię motywację do dalszych treningów. Zawsze mnie wspierają i wiem, że mogę na nich liczyć w każdej sytuacji, nawet jak nie wypadam najlepiej" - powtarza przy każdej okazji. (PAP)

olga/ mar/ af/