Sezon 2010/11 dobiegł końca. Zaliczy go pan do udanych?
- W pewnym sensie tak, natomiast na przykład w konkursach drużynowych aspiracje były wyższe. Było więcej do osiągnięcia i nie wszystkie szanse, które mieliśmy zostały wykorzystane. Z jednej strony jest brązowy medal mistrzostw świata Adama Małysza, szósta lokata Kamila Stocha, zespół był czwarty, są trzy indywidualne zwycięstwa Stocha w konkursach Pucharu Świata, dwóch Polaków na podium w Planicy. Są pojedyncze, małe sukcesy Stefana Huli, niezła końcówka sezonu Piotra Żyły. To są te jasne punkty.

Reklama

A są ciemne?
- Oczywiście. Pewni zawodnicy, na których stawialiśmy zimą nie prezentowali się na poziomie swoich możliwości. Tutaj trzeba spokojnie wszystko przeanalizować i ruszając do kolejnego sezonu wprowadzić korekty w przygotowaniach.

Kolejny sezon z panem w roli trenera?
- To się okaże. Nie ja o tym decyduję.

Który konkurs utkwił panu najbardziej w pamięci?
- Zakopane ze swoją dramaturgią. To był konkurs wyreżyserowany jak jeden z najlepszych filmów. Najpierw jest dramat - upadek Małysza, gdzie nie wiadomo co się dzieje. W tym momencie mamy prowadzącego Stocha i konkurs po 40 minutach obraca się w ten sposób, że znowu są wszyscy szczęśliwi. Myślę, że to była symboliczna zmiana warty.

Reklama

Wie pan już co zrobić, by skoki z lata przełożyć na sezon zimowy?
- Lato to nie jest zima. Poziom skakania w konkursach Grand Prix jest bliższy zawodom Pucharu Kontynentalnego. W zeszłym roku postawiliśmy sobie jasny cel - zdobycie kwot startowych, dlatego braliśmy udział we wszystkich zawodach. Na pewno w przypadku zawodników pokroju Stocha, trzeba jasno powiedzieć, że latem powinien przede wszystkim trenować i wyskoczyć zimą. Z pewnością w przyszłym sezonie będzie się od niego oczekiwać przynajmniej powtórzenia wyników z tego, czyli kilku pucharowych zwycięstw.

Cieszy się pan, że ten sezon się skończył?
- W tym momencie tak. Już chyba wszyscy jesteśmy trochę zmęczeni, tym bardziej, że był to sezon dla nas trudny. Co innego, gdy jest się cały czas na szczycie, wtedy można jechać do końca. Natomiast wszystkie trudniejsze momenty podwójnie męczą.

Uważa pan, że był to najlepszy sezon pod pana wodzą?
- Nie wiem. Punkty pucharowe za tym przemawiają, ale czy tak było?

Reklama

Tak naprawdę w tym sezonie błysnął tylko Stoch, a o nim zawsze mówiono, że jest skoczkiem bardzo utalentowanym.
- Faktycznie Kamil błysnął, ale inni też trochę tych punktów zdobyli. Po ostatnim sezonie słyszałem zarzut, że Stoch ma stagnację, nie rozwija się, a w tym roku chyba nikt tego nie zarzuci. Teraz czekamy na kolejnych zawodników. Trzeba pamiętać, że w latach 2001/03 mieliśmy analogiczną sytuację, kiedy wyskoczył Adam, a za nim nic się nie działo.

Nie zabolało pana, że Piotrek Żyła i Tomasz Byrt wdarli się do pana kadry, a nie przygotowywali się z panem?
- Jasno powiedziałem, że jak ktoś skacze, to ma też startować. Dla mnie nie ma znaczenia czy ktoś jest w kadrze, czy poza nią. Gdybyśmy cały czas zamykali wszystko wokół zawodników kadry, to jaki byłby sens trenowania poza nią. Z drugiej strony Żyła był przez ostatnie pięć lat cały czas w kadrze, nie można więc twierdzić, że jest nam obcy. Latem cały czas go obserwowaliśmy. Trenował czasami z Hannu Lepistoe, czasami z nami, ale głównie pod wodzą Jana Szturca i na pewno nie jest to w żaden sposób ujmą na honorze. Bardzo dobrze, że chłopak się odnalazł i skacze.

Zakładając, że pozostanie pan trenerem kadry, czy myśli pan o jakichś zmianach w sztabie szkoleniowym? Po odejściu Małysza bez pracy zostaną Robert Mateja i Maciej Maciuszek.
- W najbliższym tygodniu wiele się wyjaśni i będzie można wtedy jasno powiedzieć co, kto, jak i gdzie. W tej chwili jest jeszcze za wcześnie.