Hiszpańska prasa od czwartku przekonuje, że zamiast Brazylijczyka Frank Rijkaard wystawi do boju Giovanniego dos Santosa. Meksykanin, który wygląda jak młodszy brat Ronaldinho (identyczna fryzura i kolor skóry), ma zaledwie 18 lat. Do pierwszej drużyny Barcelony przebił się na stałe dopiero w wakacje. Owszem, uważany jest za jeden z największych talentów świata, jednak do poziomu starszego kolegi sporo mu brakuje. Dlaczego więc holenderski trener nie postawi na Ronaldinho? Przecież gwiazdor jest zdrowy, w dodatku w niezłej formie. W czwartkowym, wewnętrznym sparingu Barcy, który zakończył się wynikiem 2:0, strzelił oba gole.

Reklama

Rijkaardowi nie chodzi chyba o dyspozycję Ronaldinho, a o jego zachowanie - spekuluje gazeta „Marca”. Trenerowi nie podoba się to, że Brazylijczyk w tym sezonie przestał być pokorny i grzeczny. A to palnął w rozmowie z byłym piłkarzem Barcy Demetrio Albertinim, że marzy o grze w Milanie i uwielbia kibiców tego zespołu (o czym Włoch, naturalnie, skwapliwie doniósł mediom), a to spóźnił się na samolot z Rio de Janeiro do Barcelony, w wyniku czego nie pojechał na mecz z Villarrealem. To wszystko sprawiło, że Holender nie ufa już niedawnemu liderowi swej drużyny. Na tyle, że wprowadził nawet kodeks postępowania oficjalnie skierowany do całej zespołu, a w domyśle będący zbiorem zasad, których nie może łamać Ronaldinho.

Zachowanie Rijkaarda, który notorycznie sadza Brazylijczyka na ławce (w ostatnim meczu z Valencią nie w ogóle nie wystąpił), zaczyna irytować pozostałych piłkarzy.

"Nie wyobrażam sobie, by Ronaldinho był tylko rezerwowym podczas Gran Derby. Taki geniusz musi grać. On wykańcza się psychicznie, gdy nie ma wpływu na wydarzenia na boisku" - wypalił w wywiadzie dla gazety „El Mundo Deportivo” pomocnik Andres Iniesta. Piłkarze Barcelony uważają, że trzymanie Brazylijczyka w odwodzie to bezsensowne osłabianie i tak mającej już problemy drużyny. Przecież w niedzielę nie wyjdzie na plac Leo Messi, najskuteczniejszy piłkarz tych rozgrywek (12 goli), który pauzuje z powodu kontuzji. Na dodatek wielką niewiadomą jest forma Thierry’ego Henry’ego. Francuz, który narzekał ostatnio na bóle pleców, nie brał udziału w pięciu kolejnych meczach katalończyków.

Reklama

W tej sytuacji nie dziwi, że przed Gran Derby większość fachowców stawia na Real, mimo że mecz odbędzie się na Camp Nou. Zinedine Zidane i Johan Cruyff przepowiadają zespołowi ze stolicy sukces. Ten ostatni nie szczędzi Rijkaardowi gorzkich słów: "Dopiero tydzień temu, podczas wygranego 3:0 meczu z Valencią, drużyna po raz pierwszy w tym sezonie pokazała futbol godny Barcelony" - mówi Holender. Jednak w niedzielę wygra Real. Jeśli rzeczywiście tak się stanie, sytuacja katalończyków będzie nieciekawa - ich strata do Królewskich wzrośnie aż do siedmiu punktów.

Problemy Barcelony z ochotą komentuje dyrektor Realu Madryt Predrag Mijatović. Serb opowiadał w prasie o tym, że nie rozumie, jak można nie wystawiać Ronaldinho, tłumaczył też, iż piłkarze z Katalonii będą w niedzielę pod presją, z którą sobie nie poradzą. Te słowa straszliwie zdenerwowały pomocnika Barcy Deco: "Predrag powinien skupić się na swoim zespole. Nasze kłopoty to nie jego sprawa".

Mijatović, gdy usłyszał ten komentarz, tylko się uśmiechnął. Osiągnął bowiem swój cel - sprowokował przeciwników do wzięcia udziału w wojnie psychologicznej. W podszczypywaniu się w mediach wziął także udział Samuel Eto’o. Kameruńczyk, który w latach 1997-2000 zagrał w trzech meczach w barwach Realu, mówi: "Klub z Madrytu to mój największy sportowy wróg. Dlatego dziś cieszę się, że kiedy w nim występowałem, nigdy nie strzeliłem gola. Dzięki temu w żaden istotny sposób nie pomogłem tej drużynie".

Znakomici trenerzy Realu, tacy jak John Toshack czy Jupp Heycknes, nie poznali się na talencie Eto’o. Bez wahania oddali go do Mallorki, z której piłkarz odszedł po czterech latach do Barcelony. Dziś Eto’o zapowiada: "Chcę upokorzyć Real. Dokonam tego z pomocą kolegów lub sam, ale na pewno mi się uda". Piłkarze z Madrytu powinni wziąć sobie te słowa do serca i zagrać na Camp Nou na 150 procent. W ostatnich ośmiu latach Kameruńczyk zyskał sobie opinię największego kata królewskich - strzelił im łącznie aż dziesięć goli…