Trzej kadrowicze podpadli selekcjonerowi Leo Beenhakkerowi, bo złamali jego zakaz wychodzenia z hotelu i urządzili sobie zakrapianą zabawę. Prezes Listkiewicz wiedział o tym, znał decyzje trenera o zawieszeniu Artura Boruca, Dariusza Dudki i Radosława Majewskiego, ale w czwartek myślami chyba wciąż był na działce przy praniu, bo próbował... mydlić oczy dziennikarzom i kibicom piłkarskim w naszym kraju. Tak jakby liczył na to, że prawda nie wyjdzie na jaw, a kolejny skandal da się zamieść pod dywan.
Nawet trzy godziny po przylocie reprezentacji Polski do kraju, kiedy cały kraj obiegła informacja (podana przez rzecznika PZPN) o głupim zachowaniu trzech kadrowiczów, "Listek" rżnął głupa przed kamerami telewizyjnymi - pisze "Fakt".
"Nie mam informacji o libacji piłkarzy, dlatego nie może być mowy o ich wykluczeniu. Przepraszam za nieporozumienie" - kręcił prezes PZPN, chociaż doskonale wiedział, co wydarzyło się we Lwowie w nocy ze środy na czwartek.
Jednak jeszcze tego samego dnia selekcjoner reprezentacji Polski wydał oświadczenie, które kompletnie zaprzeczało tłumaczeniom Listkiewicza. Oficjalnie potwierdzono, że zawodnicy zostali ukarani.
Na bajeczki szefa futbolowej centrali i tym razem nikt nie dał się nabrać. Dla prezesa byłoby chyba lepiej, gdyby wrócił na swoją działkę na Mazurach i tam, z dala od polskiego futbolu, spokojnie prał brudne ubrania i rozwieszał je na sznurku. To wychodzi mu lepiej niż walka z brudami w kadrze i w PZPN.