Adam Małysz zajął dopiero 5. miejsce w mistrzostwach Polski w skokach narciarskich. Wygrał Kamil Stoch, choć niewiele brakowało, by ze złotym medalem do domu pojechał Klimek Murańka.

Przełożone z piątku na sobotę zawody odbywały się w fatalnych warunkach. Gęsty śnieg i podmuchy wiatru sprawiły, że wyniki można było równie dobrze rozlosować. Młodzi zawodnicy rywalizowali w zasadzie nie w długości skoku, lecz zjazdu, który mogli przećwiczyć, lądując zaraz za bulą. Starsi, bardziej doświadczeni, śmiali się z przeprowadzanego na siłę konkursu. Tylko dwóm udało się przekroczyć granicę 120 m czyli punkt konstrukcyjny obiektu.

"Super zawody, super" - mruczał pod nosem odpinający narty Małysz. "Ten konkurs nie powinien się odbyć. Dlatego po swoim drugim skoku pokazałem w kierunku jury uniesione w górę kciuki. Chciałem im pogratulować decyzji o kontynuowaniu imprezy. Na szczęście nikomu nic się nie stało" - grzmiał nieco później lider naszej reprezentacji.

Zaskakujący wynik nie zrobił na nim większego wrażenia. "Wcale nie jestem załamany. Warunki były, jakie były, a moje skoki nie są aż tak złe, na jakie dziś wyglądały. W drugiej serii, kiedy dość długo czekałem na sygnał do startu, tak mnie przyhamowało na progu, że prawie fiknąłem salto. Zapomnijmy więc o tym występie" - stwierdził.

Sensacyjnym liderem po pierwszej serii zawodów był Klemens Murańka. Drobny, lekki jak piórko skoczek wykorzystał sprzyjający podmuch wiatru i poszybował "aż" 119,5 metra. W drugim skoku nie miał już tyle szczęścia i ostatecznie zajął 6. miejsce. Mistrzem został dopiero 6. po pierwszym skoku Stoch, który trafił na korzystny wiatr pod narty.







Reklama