>>>Małysz dopiero piąty w mistrzostwach Polski

Lubi pan ser smażony?

Reklama

Z hranolkami? Lubię!

A Czechy? Spędzi pan tam najbliższe dwa tygodnie.

I mam nadzieję, że będzie miło. Ogólnie nie mam złych wspomnień związanych z tym krajem. Czescy zawodnicy są koleżeńscy, przyjaźnie nastawieni. Często rozmawiamy. Wiadomo jednak jakie bywały problemy z rozegraniem zawodów Pucharu Świata w Harrachovie i Libercu, więc liczę, że teraz będzie inaczej, a mistrzostwa świata się udadzą.

Reklama

Czego się pan spodziewa po tej imprezie?

Przede wszystkim walki. Nic nie będę obiecywał. Że wygram, czy że będę w trójce. Mogę zapewnić, że na tyle, na ile mnie stać, będę walczył o medal.

Wiara w siebie jest? Ostatnie występy nie dały jednoznacznej odpowiedzi, jeśli chodzi o pana dyspozycję.

Reklama

Spokojnie podchodzę do tego, co będzie na mistrzostwach. W Kanadzie trafiliśmy na świetne warunki. W pierwszym konkursie skakaliśmy praktycznie w ciszy, pojawiały się tylko lekkie podmuchy. W drugim kilku zawodników miało lepszy wiatr niż pozostali, ale i tak było dość równo. Skocznia też mi spasowała i uzyskałem najlepszy wynik w tym sezonie. Później, w Willingen miałem troszkę pecha i ten występ różnie został odebrany. Ale w Klingenthal było przyzwoicie. Może nie pokazałem wszystkiego, na co mnie stać. Ale w treningach miałem przebłyski i wiem, że stać mnie na to, by walczyć na najlepszymi.

To już pana ósme mistrzostwa. Które wspomina pan najlepiej, a które były najgorsze?

Tyle już tego zaliczyłem? Nawet nie wiedziałem. Na pewno najbardziej wyjątkowe to było Val di Fiemme, gdzie zdobyłem podwójne mistrzostwo świata. A najtrudniejsze okazało się Sapporo. Skakałem bardzo dobrze, a na dużej skoczni byłem tylko czwarty. Najpierw mnie to dobiło, by później bardzo zmotywować. I odegrałem się w kolejnym konkursie, gdzie potwierdziłem dobrą dyspozycję. Ale przez to, że jestem coraz starszy, a nie młodszy, coraz trudniej jest mi utrzymywać taką formę. Muszę coraz więcej pracować nad sobą.

Wyjazd na mistrzostwa świata jeszcze robi na panu wrażenie?

Bardzo duże. To szczególne wydarzenie. Nie ma mowy o rutynie. Mistrzostwa świata i igrzyska olimpijskie zawsze wywołują emocje. Tam często rządzi przypadek, ale liczy się też forma, wytrzymałość. Te imprezy rozgrywane są pod koniec bądź w połowie sezonu. Wygrywają mocni albo szczęśliwcy.

Przekonał się pan o tym właśnie dwa lata temu. Mówił pan w Sapporo, że jest mistrzem świata treningów...

Chciałbym, żeby to się odwróciło. I żebym został mistrzem świata w zawodach.

Tym razem pierwszy konkurs zostanie rozegrany na średnim obiekcie. To dobrze?

Zazwyczaj tak bywało, że najpierw rywalizowaliśmy na średniej, a potem na dużej skoczni. Taka jest hierarchia. Teraz ta kolejność wygląda dziwnie, bo przecież ostatnie zawody przed mistrzostwami odbyły się na mamucie! Z mamuta od razu na średnią, potem na dużą? To jakieś nieporozumienie. Dlatego my nie pojechaliśmy do Oberstdorfu.

Dla pana rozpoczęcie mistrzostw na mniejszej skoczni ma znaczenie?

Akurat dla mnie to raczej pozytywna zmiana.

Jaki jest obiekt w Libercu?

Nic o nim nie wiemy, bo nikt nigdy tu nie skakał. A nie, przepraszam. Wiadomo tylko tyle, że bula jest wysoka. Dlatego jedziemy do Czech dość wcześnie, żeby jak najwięcej potrenować. Podobno warunki na miejscu są podobne do tych w Beskidach. Pada śnieg i ma padać do końca tygodnia. Treningi są tak zaplanowane, że jednego dnia będzie można oddać po dwa skoki. Żeby coś popróbować, trzeba jechać wcześnie i być na miejscu, bo serie treningowe w każdej chwili mogą zostać przełożone albo odwołane.

Na tak ważną imprezę zabieracie chyba liczną ekipę.

Właśnie nie, będzie tam bardzo okrojony zespół. Organizatorzy nie zgodzili się na zbyt wielkie ekipy. Podobno nie dostaliśmy tylu szatni, o ile prosiliśmy, tylko jeden nasz samochód dostanie przepustkę upoważniającą do wjazdu na skocznię. Z jednej strony fajnie, wszystko blisko Polski, a z drugiej - czeski film.

Kto oprócz Hannu Lepistoe będzie towarzyszył specjalnie panu?

Ekipa, która jest z kadrą, pracuje również ze mną. Oni traktują mnie jak zawodnika z reprezentacji i tak będzie. Jeśli chodzi o nasze życie po przyjściu Hannu, niewiele się zmieniło. Jeśli jest on na miejscu, to konsultuję się z nim, ale Łukasz Kruczek dalej udziela mi wskazówek. Gdy idziemy na salę, gram razem z resztą chłopaków. Później oni robią coś innego, a ja robię swoje. I tak to się kręci.

Koledzy nie patrzą na pana z zazdrością?

Nie. To zostało wcześniej uzgodnione i z tego, co wiem, nikt nie ma żadnych uwag.