Wspinacz brał udział w wyprawie narodowej na K2. Spadające kamienie uderzyły go w rękę i złamały mu przedramię. Ten wypadek zadecydował, że Fronia wrócił do Polski.
W pierwszym udzielonym po powrocie wywiadzie dla Radia Wrocław powiedział, że żałuje zakończonej tak szybko przygody z tą wyprawą.
- Szkoda, że jestem tutaj, a nie z chłopakami w górach, ale tak zadecydował los. My tam nie pojechaliśmy ginąć, zbierać d..., tylko pojechaliśmy się wspinać. Seria wypadków, dwie lawiny, akurat przejechały po mnie i po moim partnerze - miałem pecha - mówił Rafał Fronia.
Przyznał, że wszyscy byli zaskoczeni tym, co działo się w ścianie. - Pech chciał, że to ja oberwałem najmocniej. To jest pewna anomalia. Normalnie zimą w Karakorum nie ma lawin – tłumaczył.
Kiedy wspinaliśmy się, byliśmy sami, obrywa się kawałek góry wielkości połowy Śnieżki i tego w ogóle nie słychać. Jest cisza, wielka cisza i robi się nagle trochę ciemniej. Jak się podnosi głowę, okazuje się, że to nie chmura. Tak, jakby pędził na człowieka pociąg.
Opowiedział również jak czuł się po zejściu lawiny. - Nie czułem ręki, nie czułem uda, nie czułem, że coś mnie boli. Kiedy odnalazłem wzrokiem gdzieś tam Piotrka, który się podnosił, widziałem że w oczach miał łzy, objął mnie i powiedział: Słuchaj, twoja ręka uratowała nam życie! No i faktycznie, gdybyśmy byli 500 metrów wyżej, raczej nie bylibyśmy w stanie tego przeżyć – powiedział.
Zapytany o to, jak ocenia szanse polskiej narodowej wyprawy na sukces, odpowiedział, że "jeżeli ludzie będą zaaklimatyzowani i będzie okno pogodowe" to nie może się nie udać. Ocenił, że cały zespół to profesjonaliści, którzy potrafią się wspinać.