Polacy wylądowali w San Marino we wtorek o godzinie 13.52. W hali przylotów nie wyglądali jak grupa wyluzowanych ludzi, którzy przyjechali tutaj strzelić kilka goli. Okulary przeciwsłoneczne, słuchawki na uszach, każdy idący oddzielnie. Zero rozmów, uśmiechów - widać, że remis ze Słowenią jeszcze odbija im się czkawką.

Reklama

"Czemu się pan nie uśmiecha? Jest ciepło, a pan właśnie znalazł się nad słonecznym Adriatykiem" - zapytał DZIENNIK Grzegorza Wojtkowiaka z poznańskiego Lecha, szykowanego do gry na prawej stronie obrony. "Cóż, miny mamy nietęgie, bo jesteśmy zmęczeni podróżą, a po ostatnim meczu też nie jest za ciekawie" - odpowiedział piłkarz.

>>>To przeciw nim zagrają nasi reprezentanci

Do autokaru biało-czerwoni wsiedli szybko i sprawnie. Znów ten sam obrazek - niemal każdy siedział sam. Ebi Smolarek w jednym rogu, Michał Żewłakow - w drugim. Jeden znudzony, drugi zajęty słuchaniem muzyki. Ich przyjazd nie wywołał tutaj większego zamieszania. Rzecznik prasowy federacji San Marino Mattea Zonzini obruszył się, kiedy zapytaliśmy go, czy nasza drużyna pojedzie do hotelu pod eskortą policji. "Policji? Nie żartujcie. Przecież to tylko zespół piłkarski" - żachnął się.

Kadra Leo Beenhakkera zamieszkała w uroczym hotelu "Villa Leri". "W tym samym, w którym zakwaterowana była reprezentacja prowadzona przez Zbigniewa Bońka. Kiedyś zatrzymała się tutaj również kadra Holandii. Trochę ładniej niż na Ukrainie, co?" - uśmiechał się menedżer kadry Jan De Zeeuw.

Faktycznie, trudno było znaleźć lepsze miejsce do skupienia się niż ten hotel - położony w dolinie, nad niewielkim jeziorem, na którym zacumowana jest stara fregata. Wszystko w otoczeniu zieleni. Na warunki kadrowicze naprawdę nie mogą narzekać.

>>>Jesteśmy dla nich jak z innego świata