Maciej Henszel: W czwartek Lech będzie na ustach kibiców w całej Polsce. Pańskie myśli już też zaprząta tylko dwumecz z Udinese?


Franciszek Smuda: Już w końcówce obozu mniej myślałem o tym, co robimy podczas przygotowań. Koncentruję się na Udinese. Mam wszystkie ich mecze z ostatnich dwóch miesięcy. Codziennie wieczorem siadam i oglądam fragment, po śniadaniu to samo. Ostatnio solidnie analizowałem ich spotkanie z Napoli. Wszystko mam obejrzane już po trzy razy.

Jak Lech musi zagrać, żeby awansować?


Niezwykle agresywnie. Jeśli odpuścimy pod tym względem, to nie mamy żadnych szans. Musimy szybko, zdecydowanie Udinese zaatakować.


Tanevski, Arboleda i Stilić są zagrożeni pauzą w Pucharze UEFA. Oni też będą musieli grać agresywnie?


Jak będziemy na kartki patrzeć, to daleko nie zajdziemy. Przez ostrożność i myślenie o ewentualnej pauzie może być właśnie jeszcze więcej błędów. Dlatego muszą wbić sobie do głowy, żeby się nie przejmować. Co będzie, to będzie.


Marzy pan o jednobramkowym zwycięstwie. Z Widzewem wygrał pan z Udinese właśnie 1:0. W rewanżu było 0:3.


Zdarzyły się dwa błędy Rafała Siadaczki i zrobiło się bardzo szybko 0:2. Było osiem minut do końca i Darek Gęsior w sytuacji sam na sam uderzył w słupek. Byłoby 1:2 i nasz awans. Dlatego powtarzam - pierwszy mecz będzie najważniejszy.


Na pożegnanie z Lechem wolałby pan mistrzostwo czy awans do czołowej ósemki Pucharu UEFA?


Na pewno to i to jest cenne. Wiadomo jednak, że dwóch srok nie złapie się za ogon. Ja myślę, że dla Lecha najlepsze jest jednak mistrzostwo.


Na słowo "pożegnanie" trener nie zareagował?


Bo myślę o pożegnaniu tego sezonu (śmiech). A moje pożegnanie? Może być tak naprawdę w każdej chwili. Dzisiaj jestem trenerem, ale jutro mogę już nim nie być. Wiadomo, w polskich warunkach wszystko jest możliwe.


Kontrakt ma pan tylko do czerwca tego roku...


I jestem umówiony na 1 kwietnia z szefami na rozmowy. Ale wtedy się chyba nie spotkamy, bo nikt potem nie uwierzy, jak na przykład podamy, że zostaję przez następne pięć lat. Wszyscy pomyślą, że skoro prima aprilis, to musi być kit.


Sezon nie będzie na początku kwietnia zakończony, czyli pana pozostania nie można w tym momencie uzależniać od wyniku końcowego Lecha?


Takie coś byłoby bardzo niezdrowe. Bo przecież nie można kogoś trzymać cały czas pod ciśnieniem i uzależniać przedłużenie kontraktu od wyniku sportowego. Przecież to by mogło źle wpłynąć na moją pracę, mógłbym się trząść ze strachu, a nie o to chodzi. Trzeba mieć komfort pracy. Do tej pory, to muszę szczerze przyznać, ten komfort w Poznaniu miałem. Ciśnienia ze strony prezesów na pewno nie było. Raz jeden z nich coś powiedział nieprzyjemnego, ale jednym uchem to wpadło, a drugim wypadło.


A dlaczego między wierszami daje się wyczuć, że trener chce po tym sezonie odejść z Lecha?


Po głowie ciągle mi chodzi ta wymarzona Bundesliga. Tylko to może mnie skusić. Musiałaby być jednak superoferta. Taka, po której byście mi powiedzieli: "No, tutaj nie możesz odmówić". Ostatnio jednak dochodzę do wniosku, że Bundesligę można sobie zrobić także w Poznaniu. Warunek jest jeden - musi nas być nas na to stać.


Mówi trener o drugiej Bundeslidze. A nie ma obawy, że teraz udało się zatrzymać kluczowych zawodników, ale po sezonie nie uda się już tego zrobić?


Kiedy siądziemy do rozmów, trzeba sobie będzie właśnie jasno narysować przyszłość. Może usłyszę: "będziesz budował drużynę jeszcze raz" albo "dokładamy jeszcze nowe ogniwa i walczymy o wymarzoną Ligę Mistrzów". To musi być jednak powiedziane. Wtedy zdecyduję - w prawo albo w lewo.























































Reklama