Kiedy wczoraj okazało się, że Małysz o udział w finałowej serii będzie walczył z młodym Niemcem Andreasem Wankiem, odetchnęliśmy z ulgą. Wynik tej rywalizacji mógł być bowiem tylko jeden - wygrana naszego mistrza, który ponoć czuł, że powoli wraca forma sprzed lat. Niestety, nie wróciła. Polak skoczył zaledwie 116 m i musiał uznać wyższość swojego rywala.

Reklama

"Trudno mi powiedzieć co się stało. Nogi wyleciały mi pierwsze, potem ja, na skutek czego wyszedł taki właśnie skok" - próbował tłumaczyć się Małysz.

Najgorszy jest jednak nie sam wynik, ale fakt, że nikt nie wie gdzie leży przyczyna tak słabej formy skoczka z Wisły. On sam zapewnia, że winna jest zła technika, ale problem chyba jednak jest "głowa". Polak na treningach i w kwalifikacjach radzi sobie bowiem przyzwoicie, ale gdy przychodzi do konkursu całkowicie zawodzi.

"Wczorajszy trening dał mi naprawdę dużo optymizmu, a dzisiaj to była wielka klapa, trudno mi się nawet z tego tłumaczyć, bo to był fatalny skok" - przyznaje Małysz, zapewniając przy tym, że cały czas ufa sowim trenerom i pozostaje optymistą. "Liczę na to, że teraz będzie lepiej. Potrzeba nam parę dni treningu, do Kulm raczej nie chcę jechać, ale jak to dokładnie wszystko zaplanujemy, to muszą dopiero trenerzy zadecydować" - zakończył Małysz.